検索オプション 検索オプション

Renesans w sztuce Fra Angelica - Zwycięstwo pierwiastka formalnego


Umysłowość Angelica, czerpiąca stale z atmosfery otaczającego życia, przeżywała w rozwoju swoim chwilę bezbronnie zamierającego średniowiecza. Nie ulegała zmianie jego ideologja, ale zastygało w jego twórczości to, co usychało bezboleśnie, bo siłą starczego zaniku, w życiu wieku. Nie było więc w nim ani walki, ani rezygnacji. Być może, iż nie spostrzegł początkowo tej chwili, w której zamiast własnych rozmyślań o życiu Chrystusa, zaczął opowiadać wprost żywot jego, a temsamem zrywać bezpowrotnie z niedawną swoją sztuką.

U przełomu lat czterdziestych, kiedy pierwsze pokolenie odrodzeniowców szukało dróg, wiodących w świeckość formy, a podrastali ci, którzy mieli być mostem między kaplicą Brancaccich a stanzami Rafaela, zmieniał się sposób odczuwania, a nadewszystko - wypowiadania się. Nowy ruch w sztuce nie był Angelicowi tak obcym, jak za jego lat młodych. I na ścianach tego klasztoru, gdzie powstał i zanikł duch mistycyzmu w sztuce włoskiej, rozpoczęła się i coraz silniej ogarniała sztukę mnicha ostatnia przemiana jego twórczości: wyczerpująca się indywidualność szukała podpory w konstrukcyjnej formie renesansu.

Dawny autor predelli z Kortony i „Narodzin św. Jana“, przenoszący w młodych latach nowelistykę i barwność ponad biblijną treść opowieści, posiadał w sztuce swojej aż nadto pierwiastków czysto malarskich, by w chwilach wewnętrznego wyczerpania mógł dawać dzieła oparte na wzruszeniach innych, niż zachwyty religijne i przychylić się ku renesansowemu traktowaniu form. Forma, widziana, jako jedyny i ostateczny cel sztuki, była początkowo wypoczynkiem po nadmiernym wysiłku uczuć; pierwsze oparte na niej freski musiały powstawać między jednem a drugiem napięciem ekstazy. Powoli tak pojęta forma poczęła wnikać do umysłu mnicha, by stać się wreszcie wartością samodzielną i jedyną. Nie doprowadził jej nigdy do tej doskonałości, z jaką opowiadał swoje uczucia. Przeciwnie. W renesansowych powiewach zatracił najistotniejszy charakter swojej sztuki, lecz wykazał talent, aż nadto mocny, by przejąć i rozwinąć idee swoich rówieśnych i przeczuć nieraz formy tych, którzy nadejść mieli.

Nie będąc więc wyrazem przełomu, zmiana ta nie nastąpiła nagle. Rozwijała się stopniowo we freskach pokrewnych obudwu nastrojom. Są w tym klasztorze ściany, gdzie biała barwa i ruch posągowy, użyty jako wypróbowane atrybuty pozaziemskości, są pozbawione wewnętrznej treści. Taką jest rytmiczna w geście i poważna w zarysie postać Chrystusa z celi 31-ej „Chrystus w Przedpieklu”. Są inne, gdzie zdobycze z nowych źródeł czerpane, wpajają się w dawną koncepcję i łączą z nią w jeden wspólny wyraz. Tak pojęty był fresk w celi 35-ej przedstawiający „Świętą Komunję”. Treść tego fresku jest jakgdyby transpozycją uprzednio cytowanych słów Pseudo-Bonaventury. Łącznią kompozycji jest tu poraz pierwszy w sztuce Angelica zastosowany motyw rozwijającej się akcji, w malarstwie włoskiem znany zaledwie od dni Masaccia. Angelico obiera tu za temat nie Wieczerzę Pańską, lecz św. Komunię, daje więc Chrystusa nie siedzącego, lecz w ruchu. Trzeba ująć całą postać jednym rzutem oka, by w tym fałszywie narysowanym ruchu odczuć niemal słyszalne stąpanie. Ruch idącego wyrażony przez pochylenie postaci, a poparty przez wyrazy twarzy świętych, zachwyt tych, z którymi już dzielił chleb i wino i pokorne oczekiwanie tych, do których się zbliża, jest ośrodkiem obrazu i koncentrującym punktem akcji. Próba wydobycia akcji, jako głównego momentu obrazu, oddala fresk ten od pierwszych dzieł z cel klasztornych, i tylko jeszcze pragnienie oddania materjalności w postaci idącego Chrystusa i głębia religijnego zachwytu w twarzach apostołów, nadają mu cechy pokrewieństwa z ostatnią epoką.

Fresk jest w wykonaniu istotnie słaby i zdradza dłoń ucznia, lub naśladowcy. Postać Chrystusa narysowana jest fałszywie. Lecz ta niedokładność rysunku, na którą powołują się badacze Angelica, jest najmniej mówiącą: tak samo fałszywie narysowane są wszystkie postacie Angelica, znajdujące się w ruchu, więc Chrystus z „Noli me tangere", Św. Stefan z kaplicy Mikołaja V. czy owi starcy kamienujący św. Stefana. Przeciw wykończeniu fresku przez Angelica mówią i twarze starców, przypominające tak bardzo twarze apostołów z „Wieczerzy Pańskiej" w manuskrypcie bibljoteki Laurenziana, pewna niezdarność ruchów i brak rytmu w obrazie. Odrzucając więc przypuszczenie Paola D’Ancona, że tak lichy naśladowca, jakim był Zanobbi Strozzi, dał tę jedyną w ówczesnej sztuce Florencji koncepcję Wieczerzy, przyjąć należy twierdzenie, że kompozycję lub szkic dał Angelico, wykończył zaś fresk Strozzi.

W pozostałych celach motyw renesansowej opowieści niszczy wszelkie wspomnienia niedawnej sztuki. Tak jest naprzykład w celi 33-ej, w „Uwięzieniu Chrystusa". W znanych do tej chwili obrazach tej sceny artyści pragnęli nadewszystko wykazać tragiczną grę wyrazów na twarzach Chrystusa i Judasza. Tak czynił autor górnych fresków w kościele w Asyżu, tak samo Giotto i jego następcy. Angelico osłabił ten motyw. Pragnął dać tylko jaknajjaśniej czytelną opowieść uwięzienia. Chciał dać zwięzłą i jasną w budowie grupę, dbając nie tyle o jej mądrość architektoniczną czy wyraz tragizmu, ile o jawność jej treści. Nad całą opowieścią panuje tylko obraz tej chwili, w której ręce żołnierzy chwytają Chrystusa. Ich zbliżające się postacie i wyciągnięte ramiona tworzą treść obrazu. Ujęte w zwartą grupę stanowią jedną masę w przestrzeni, której jednolitości ani akcji nie przerywa Piotr, walczący z żołnierzami. Grupa ta, niemal we wszystkich obrazach trecenta wyłamująca się z całości, jest tu podporządkowana ogólnemu zarysowi. Linja pleców Piotra wpaja się nieznacznie w ledwie dostrzegalny zarys ogólnego pół-łuku, jego ruchy silne i szaty rozwiane wzmagają napięcie gestów żołnierzy, podkreślają czynność w obrazie. Łącznikiem i jedyną treścią kompozycji jest tu już układ i tłomacząca go akcja. Nie można poznać myśli i uczuć, jakie rządziły artystą w przeżyciu tej opowieści. Jest tu poraz pierwszy wydobyta renesansowe ujęta scena z żywota Chrystusa zamiast dawnych o nim medytacji. Angelico wprowadził tu realistyczny motyw opowiadania, który istniał w podstawach młodej jego sztuki, zacichł w latach dojrzewania, a w ostatnich pracach, we freskach rzymskich, miał rozwinąć się do najwyższych wartości kompozycji renesansowej.

Wreszcie w celi 10-ej, w „Ofiarowaniu Chrystusa w świątyni", we fresku zniszczonym przez późniejsze przemalowania, wartością dzieła jest plastyka postaci, harmonje ruchów, połączonych ze sobą w spokojny rytm i barwność szat, odbijająca od purpurowego tła.

W tym też czasie malował Angelico Madonnę do przyklasztornego kościoła św. Marka. Zatarte dziś i niemal nieczytelne wyrazy twarzy nie były już zasadniczą treścią obrazu, jak w Madonna dell’ Annalena. Jego istotą była próba formalnej konstrukcji perspektywicznej, próba wydobycia rzeczywistej głębi w obrazie. Wskazują na to skróty daleko idącej posadzki i układ świętych. Gdy jednak wysiłki perspektywiczne jeszcze zawodzą (tron Madonny wysuwa się na przód obrazu), to głębię obrazu daje pyszna aleja cyprysów, idąca w dal, niby długa aleja starego parku. Angelico wykazał się jeszcze raz, jako kapitalny pejzażysta, który wyemancypował z pejzażu drzewo i nadał mu indywidualną wartość rysowniczą i malarską. Tę cechę sztuki Angelica przejął i rozwinął Benozzo Gozzoli i, tak odrębnie pojęte drzewo, wprowadził do swojego pejzażu w Pałacu Riccardich.

I oto twórczość Angelica stanęła na przeciwnym brzegu twórczości poprzednich lat. „Narodziny św. Jana", obrazek mały i dla układu łatwy, był oparty na fresku Giotta. „Pocałunek Judasza” z celi klasztornej - był bliski dziełom Masaccia. Lata zawarte między temi dwoma dziełami, więc epoka, w której Angelico coraz to jawniej wypowiadał swoje uczucia, były okresem kształtowania się i doskonalenia formy. Ich rezultatem było zbliżenie się do sztuki odrodzenia.

Łącznikiem zewnętrznym ale bezpośrednim między starym mistrzem, a epoką byli niektórzy jego uczniowie i pomocnicy, młodzi chłopcy, urodzeni w dwudziestych latach wieku, na sztukę epigonów patrzący z pogardą, a na mistrzów chwili z ubóstwieniem młodzieży, która w każdym problemacie twórcy form nowych widzi sztandar wolności.

Angelico był wpośród nich ceniony. W roku 1438 Domenico Veneziano pisał, że najsłynniejszymi mistrzami we Florencji są Fra Filippo Lippi i Fra Giovanni z Fiesole. Już w 40-tych latach wieku, kiedy przyjacielem mnicha był Michelozzo, budowniczy pałacu Medyceuszów i klasztoru św. Marka, współpracownik Donatella w rzeźbach z katedry w Prato i z Baptisterium florenckiego, blisko mnicha stał młody entuzjasta Masaccia - Francesco Pesellino. Wówczas przejmował on jeszcze żywcem formy i energię z kaplicy Brancaccich. Problemat światła w dłoniach jego miękł, nabierał lekkości, z zagadnienia stawał się uciechą oczu, które poraz pierwszy spostrzegły grę świateł w naturze i głębię komnat słabo przez okno oświetlonych. I zanim tęsknoty młodzieńcze zagubiły się w elegancji późniejszych form, zdołał własne zamiłowanie do świetlnych efektów rozbudzić w mistrzu i wzmóc w nim wspomnienia z kortońskich dzieł.

Być może; że w tych samych latach, a niewątpliwie w Orvietto i w Rzymie, najbliższym uczniem, pomocnikiem i zastępcą Angelica był Benozzo Gozzoli. Pierwszy i najswobodniejszy twórca noweli we fresku Toskanji, pierwotwórca wolnej opowieści Ghirlandaja, wsparty może o freski fra Filippa Lippi, wszelkie tony biblijne przetworzył na świecką bogatą opowieść. Typowy nowelista renesansu, o większej sprawności i swobodzie, niż głębi duchowej, gdzie rękę przykładał do fresków mnicha, tam w ornamencie, rysunku czy opowiadaniu dawał nastrój młodości i humoru. Nie wpłynął być może na mistrza bezpośrednio, lecz bogatszy w młodą wiedzę, zbliżył doń prawidłowe rozwiązanie zagadnienia chwili: pogłębienie płaszczyzny przez architekturę. Myśl tę przejął Gozzoli z płaskorzeźb Ghibertiego, w którego pracowni przebywał przez pewien okres czasu.

Formy tych dwóch artystów i wszystkich pomocników z dni orwietańskich czy z fresków w Rzymie, którzy wychowani byli w tych samych dniach entuzjazmu dla nowych zagadnień, opierały się w najmłodszych latach o formy mistrza, ale później były podporą jego własnej sztuki. Ich zamiłowanie do nowych prądów przeszczepiało zdobycze wieku do form starego malarza, którego twórczość aż do ostatnich dni nie uchylała się od nabytków, dających się opanować. Ale stary mistrz, od lat najmłodszych przywykły do natchnień idących ze wzruszeń religijnych, gdy poczuł ich zamieranie, coraz częściej oddawał wykonanie pracy swoim młodym kolegom. Nieraz malował jeszcze całe obrazy, lecz często już tylko ich fragmenty.

I wówczas, kiedy nad nowemi formami nie panował jeszcze, a we wzrastającej warstwie nowych napływów nie umiał odnaleźć siebie samego i coraz jawniej zatracał dawne wartości, został powołany do Rzymu.

Zawezwał Angelica do Rzymu Eugenjusz IV-ty w chwili, kiedy papieże nie spostrzegli jeszcze miasta pogan. Widzieli, że Rzym świątyń chrześcijańskich żąda opieki i marmurem ruin odnawiali upadające kościoły. Nie było jeszcze życia sztuki na dworze papieskim, tylko duch epoki, bezustannie tworzącej ogarniał odradzające się miasto. Ani Marcin V, ani Eugenjusz IV nie byli miłośnikami sztuki.

Fra Angelico: Chrystus na górze Tabor. (San Marco, Florencja.)
Fra Angelico: Chrystus na górze Tabor. (San Marco, Florencja.)

Gdy Marcin V zawezwał słynnych mistrzów chwili - Gentile da Fabriano, Vittore Pisanella i Masaccia, by zdobili kościół Lateranu, a Eugenjusz IV ofiarował bronzowe drzwi do Bazyliki św. Piotra - to w czynie ich był akt pobożności, naśladowanie florentyńczyków, a nie zamiłowanie piękna.

Eugenjusz IV nowej myśli nie tamował. Na dworze swoim zbierał najwybitniejszych humanistów epoki, a najbliższy jego sekretarz, Poggio Bracciolini, natchniony tęsknotą i skargą Petrarki, błądził wśród szczątków marmurowych, szukając prawd zagubionych i oskarżając tych, którzy z ostatnich ścian Kapitolu zbierali kamień dla swoich pałaców. I chociaż za jego życia Flavio Biondo pisał swoje księgi starego Rzymu, Eugenjusz IV ruin nie znał i nie kochał, a nowej sztuce nie hołdował.

Przeniesiony więc z zacisznych cel klasztornych na dwór papieża, Angelico za pierwszych lat pobytu w Rzymie nie uległ świeckości nowego życia. Co dnia szedł z kościoła S-ta Maria sopra Minerva do Watykanu - a widziane po drodze miasto ruin mogło mu być tak samo obce, jak było obce papieżom. Rzym był dla niego miastem kościołów i relikwij, z nich czerpał nowe tematy do swoich fresków.

Lecz ani kościoły te, ani relikwje nie mogły rozbudzić w nim tych uczuć, jakie już były w nim wyczerpane u źródeł.

I freski z kaplicy del Sagramento, malowane dla Eugenjusza IV, a zrujnowane przez Pawła lll, musiały być zaledwie rozwinięciem tych motywów, jakie powstawały w ostatnich malowidłach z klasztoru św. Marka.

Kiedy po śmierci Eugenjusza IV mnich ukończył pierwsze freski, zatrzymał go przy dworze Mikołaj V, którego wielkość już zaczynano pojmować, w którym już wówczas widziano pierwszego papieża humanistę, człowieka uczonego, o smaku wytwornym i dążeniach epicznych.

Mikołaj V polecił Angelicowi ozdobienie freskami prywatnego swojego „Studio". Sala była niewielka, lecz kształtna, o wysokiem sklepieniu, jasno oświetlona. Stary mistrz odczuł, że tu, w tej małej sali, może wybudować istotne mauzoleum swojej twórczości.

I z tą dumą i miłością, z jaką ongi jakiś nieznany mozaista pokrywał kobiercami barwnych kamieni małą kapliczkę św. Zenona, Angelico rozpoczął dekorację komnaty papieskiej. U jej progu przechodzień stanz watykańskich, w którego oczach żyje jeszcze wytworność pańskich gestów Rafaela i harmonijna muzyczność jego linij, staje z uśmiechem wypoczynku, jakgdyby ze złoconych i barwnych kościołów pysznego baroku wszedł nagle do zacisznej i prostej bazyliki z pierwszych dni wolnego chrześcijaństwa.

Nie było dawnych zachwytów u podłoża nowej pracy. Zachwiane w celach klasztornych podstawy wzruszeń nie odnalazły serdecznych nut z dni młodzieńczych. Płynące poprzez całą sztukę pierworodne piękno - poezja barw i opowieści, wraz z pierwiastkami renesansowych narodzin, pokryły mocnym osadem warstwy dawnego uduchowienia.

Barwność, wzmocniony rysunek, opowieść jasna, ugrupowanie tłumaczące akcję - oto wartości, jakie miały stać się jedynem pięknem nowych fresków. Angelico pragnął już tylko być jasnym, chciał, by widz czytał freski jego jak czyta poezję świętą, czy księgę żywotów.

Z tą myślą rozpoczął górne pasmo fresków, sześć scen z żywota św. Stefana. Na każdej z trzech ścian komnaty - czwartą zajmował prawdopodobnie ołtarz - namalował dwie sceny. Na jednej „Wyświęcenie Stefana” i „Rozdawanie jałmużny”. Na drugiej - „Kazanie Ś-go przed tłumem” i „Wysoką Radą”; na trzeciej „Wyprowadzenie Ś-go za miejską bramę i kamienowanie”. Budowa sklepienia nadała ścianom górny zarys półłukowy. By uniknąć więc podziału płaszczyzny, już określonej przez architektoniczny zarys ściany, na dwie nietłomaczące się części, Angelico starał się każdym dwu scenom nadać pozory życiowej realnej ciągłości. Scenę więc Rozdawania jałmużny namalował na ulicy, idącej tuż u stóp kościoła, w którym św. Piotr nadawał święcenia kapłańskie Stefanowi. Komnatę, w której zasiada wysoka Rada, ujął jako otwarte wnętrze jednego z domów, otaczających plac, na którym święty każę przed tłumem kobiet. Dwa akty męczeństwa - wyprowadzenie świętego po za bramę miejską i kamienowanie, oddzielił w sposób tłomaczący się narracyjnie - murem miejskim.

Ujęcie takie było naiwnością Angelica. Było ono raczej dalszym etapem rozwoju kompozycji od dni Masaccia, kiedy dwie sceny na jednej ścianie nie były jeszcze oddzielone od siebie, lecz pozornie połączone przez akcję. W ten sam sposób, w jaki malował Angelico, układał jeszcze dwa fragmenty na jednej ścianie Piero della Francesca we freskach z kościoła S. Francesco w Arezzo, np. „Spotkanie Króla Salomona z Królową Sabą".

I tylko to umiejętne ujęcie płaszczyzny było nową wartością górnych fresków. Innych nowych pierwiastków swojej sztuki Angelico nie umiał jeszcze sobie podporządkować. We wszystkich fragmentach odczuć można nieumiejętność przetworzenia ich na odrębną zsyntetyzowaną wartość.

Fra Angelico błądzi pośród nowych prawd. Jeszcze w dwóch ostatnich scenach z żywota św. Stefana, malowanych prawdopodobnie najwcześniej, dlatego tak blizkich freskom klasztornym, naiwność formy podnosi charakter dzieła. Nieopanowany rysunek wielkich postaci w ruchach prędkich i ostrych, zdradza brak wiedzy, ale łączy się harmonijnie z naiwną prostotą jasnej opowieści i głęboką pokorą świętego.

Lecz w pierwszym fresku z cyklu, „Nadanie święceń kapłańskich" - pierwiastki renesansowe zaczynają kłócić się z formami dawnemi. Żeby oddać realną rzeczywistość opowieści, Angelico maluje tu wnętrze starej bazyliki, jednej z nowopoznanych bazylik Rzymu, maluje jej kolumny antyczne i strojne kapitele, narożne pilastry i kształtne cyborjum, i w tej bogato zagłębionej architekturze ustawia z zupełną niezaradnością szereg postaci twardo i bez życia. W innym fresku komnatę „Rady Wysokiej" podtrzymuje zdobny pilaster renesansowy, dekoruje ją renesansowa galeryjka, a układ obrazu szuka nagle oparcia w dalekich wspomnieniach Giotta. Freskom tym brak swobody z predelli kortońskiej i brak im nowego zrozumienia barw i ruchów.

Z pośród scen tych, których realizm gubi się w niezaradnej kompozycji, zaczyna jednak powoli wyłuskiwać się zrozumienie nowych wartości w sztuce i opanowanie obcych form.

Już w scenie „Rozdawania jałmużny", gdzie życie, podpatrzone bezpośrednio na ulicy miejskiej, mogło dać podkład wolnej opowieści, dawna swoboda nowelisty ożywia fragment nową nutą. Angelico wprowadza tu przechodniów ulicy, kobiety wiejskie, nędzarzy i dzieci, rysuje dokładnie rzeczywistość małomiejskiej ulicy i jej domów, oświetla ją i zagłębia i pozornie, buduje dla sztuki swojej fundament nawskróś realistyczny, na jakim opierała się wówczas sztuka Castagna czy Uccella. Lecz podstawy jego dawnej delikatnej kompozycji i subtelna barwność ujmują realizm życiowy i przetwarzają go na samodzielną i odrębną syntezę.

Monumentalność ujęcia, realizm stylizowany przez mocną zdecydowaną kompozycję renesansową, staje się równoważnikiem dawnych uczuć nabożnych i wyrazem ostatniego wysiłku broniącego się indywidualizmu.

Pierwszym obrazem istotnego przezwyciężenia obcych pierwiastków było, zabłąkane między górne freski „studio", „Kazanie św. Stefana". Na placu miejskim, otoczonym wysokiemi domami, każe przed tłumem święty. Tuż u szarych domów stoją w barwne szaty przybrani mieszczanie. A na tle ich stroju i ciemnego kasztelu siedzą na placu zdobnie ubrane mieszczanki. Kolory ich sukien, niby plamy od witraży rzucone słońcem, płyną gamą barw mocnych - zielonej, ciemnego malachitu, głęboko niebieskiej, ametystowej, a przeplatane blado-żółtą plamą chust zarzuconych na głowy i ramiona, dają harmonje pełne w kolorach, żywe w kształtach.

Nie jest to tłum przypadkowy, ani lud zacieśniony w formalne zarysy dawnych dzieł, tylko grupa własną naturalną zwartością zamknięta, w zamkniętej przestrzeni wolna, a w prostocie ujęcia monumentalna. Nie przegląda przez nią szkielet układu, jak w „Ukrzyżowaniu” klasztornem, ani formalistyka linij z „Pocałunku Judasza”, ani też pomieszanie niezrównoważonych pierwiastków z bocznych fresków. Układała ją nie młoda nowelistyka i nie szukająca formalnych ram kompozycja, czy uczucie rządzące dziełem, lecz myśl artysty, który z prostego faktu życiowego pragnął wydobyć tylko to, co było jego wartością dla malarza: wartość dekoracji ściennej.

W „Narodzinach św. Jana” Angelico odnalazł syntezę układu z realnej przypadkowości grup w kompozycji linijnej. W tej chwili dojrzewała w nim radość malarza, który z życiowego realizmu wyodrębnił jego wartości malarskie i monumentalne i w ich doskonaleniu poznał wystarczającą podnietę twórczą.

Nie zdołał Angelico rozwinąć nowego pierwiastka swojej sztuki, gdy mianowany przeorem fiesolańskiego klasztoru, pozostawił niewykończone „Studio” i opuścił Rzym.

Był to rok 1450. Pięć lat upłynęło od ostatnich fresków klasztornych. Mnich poznał Rzym, poznał Watykan za pierwszych lat panowania Mikołaja V, w sobie odnalazł nowe podstawy twórczości i innemi oczami patrzał na Florencję. Tu podrastało pokolenie z początku lat trzydziestych - młodzi badacze, wychowani na ostatnich dziełach Uccella i Castagna. Przenosili oni w sztuce zagadnienie formy nad jej piękno, widzieli w niej wiedzę, która oczom ludzkim odkrywa nieznane prawdy życia - tworzyli podstawy traktatu Leonarda.

Wielu z nich zagubiło się pośród nowych wysiłków, wiele prac ich zaginęło, wiele pozostało zrujnowanych i niedocenionych. Nie byli to ludzie z typu Donatella, rewolucjoniści z natury, lecz analitycy z myśli. Ich praca była tylko użyźnieniem doskonalących się form. Imiona ich - Domenico Veneziano, badacz barwnych i jasnych efektów światłocieniowych, autor jedynego dziś znanego dzieła - Madonny z Uffiziów; Alessio Baldovinetti, eksperymentator metod malarskich, którego większość dzieł została zniszczona lub starta; anatom, rysownik i rzeźbiarz Antonio Pollaiuolo, którego mocną męską dłoń dojrzeć dziś można zaledwie w rysunkach lub pod miękkiemi ciepłemi barwami młodszego brata - Piera; wreszcie, wówczas szesnastoletni Andrea del Verrochio, późniejszy wytworny mistrz Leonarda, złotnik, rzeźbiarz i malarz. Ich głosy i myśli dochodziły Angelica, miał bowiem w pierwszych dniach drugiej połowy wieku wpośród swoich pomocników jednego z młodych - 25 letniego Alessia Baldovinettiego. Malował wówczas drzwiczki do relikwiarza z florenckiego kościoła S. S. Annunziata, tak zwane Sportelli.

Mnich rozpoczął pracę samodzielnie. Z pośród 35 scen, w których miał być opowiedziany żywot Chrystusa, naszkicował pierwsze dziewięć obrazków na trzech pierwszych panneaux (według podziału, w jakim Sportelli znajdowały się umieszczone w Akademji florenckiej). Wykonał własnoręcznie trzy sceny z pierwszego panneau: „Koło symboliczne" „Obrzezanie”, „Ucieczkę do Egiptu", dalej „Pokłon trzech króli" z drugiego i „Adorację dziecka" z trzeciego panneau. Czwartą część malował Alessio Baldovinetti. W fragmentach następnych mistrz tu i owdzie zaczął lub wykończył szkic, lecz pracę oddał już całkowicie swoim uczniom.

Już w ostatnich freskach klasztornych zatracił Angelico umiejętność opowiadania własnych medytacyj o żywocie Chrystusa i rozpoczął opowieść nawskroś objektywną. I w Sportellach nie szukał już dawnych zachwytów, lecz wyraz poetycki żywota oparł na wiejskiej prostocie Pseudo-Bonaventury. Rzecby można - ożyły wspomnienia wieczornych legend, słyszanych za dni dziecinnych w Vicchio. Opowiadał, jak bajkarz czy lirnik wiejski, jak to przed drewnianą chatą o słomianem poszyciu Madonna wita króli - brać wiejską i prostą. Niema tu ani złoceń, ani haftów z dni młodzieńczych, ani szarości klasztornej, ani pokory - tylko proste świty barwne pośród zielonej łąki i miłość prostych ludzi.

Poprzez owo ciepłe odczucie wiejskiej prostoty przegląda zamiłowanie do form nowych, których potrzebę i konieczność odczuł już we fresku watykańskim. I w tych kilku fragmentach, których był bezsprzecznym autorem, cieszą go we własnej pracy już tylko elementy czysto malarskie: światło, barwa, rytm i głębia.

Pod pierwszym obrazem cyklu „Koło symboliczne” widnieje obraz zatytułowany „Obrzezanie”. Istotą tego fragmentu nie jest już nawet jasna opowieść, lecz tylko pierwiastek do sztuki Angelica przeszczepiony przez otaczających go młodych, a nadewszystko przez Pesellina: wydobycie wnętrza przez rozprószone światło obrazu. Przez trzy okna kościelnej absydy wpada do świątyni słońce, rozchodzi się po jej wnętrzu, wydobywa ściany niszy i oświetla wklęsłe półgotyckie sklepienia, rozpływa się w szarym cieniu, kryjąc odsuniętych w głąb ludzi, całą siłą wyświetla postać kapłana i znów zaciera się w szarości.

Nie jest to oświetlenie realne, oparte na logice wnętrza, lecz raczej światło odczute, jak niegdyś odczutą była perspektywa - podpatrzone w życiu, lecz nie zaobserwowane we wszystkich konsekwencjach efektów. Takiem było w genezie słońce jeszcze w predellach z Kortony. Lecz gdy tam młody malarz widział w nim element ożywiający narrację, tutaj rządził światłem, jako konstrukcyjną wartością malarską: dał niem przeczucie powietrznej atmosfery i jednolitość zagłębionego wnętrza i w ten sposób objął i złączył grupę nieujętą w żadne zarysy kompozycji linijnej.

Ten sam motyw wydobywa jedyną nutę życia w zniszczonym dłonią pomocników fragmencie „Jezus wśród uczonych”.

Nieco odmiennie ujęty jest efekt świetlny w „Adoracji”. Realizm i głębię obrazu wykreśla tu prosta stajenka o poszarpanem poszyciu słomianem. Płaska, martwa i nawskroś schematyczna w Narodzinach z piątej celi klasztornej, tu, budowana i narysowana prawidłowo, pokazuje żywe wnętrze, gdzie pod drabiniastem korytem leżą zwierzęta. Tuż u stajenki, pochyleni nad dzieckiem, modlą się Józef i Marja, a od dziecka bije jasność i pada mocnem światłem na szaty i twarze klęczących.

„I’regi d’Oriente / Trovaronlo lucente / Fra l’bove e l’asinello” opowiada Jacopone.

Nie pojął tego momentu Fra Filippo Lippi, od którego, być może, Angelico przejął całą kompozycję. Aureola otaczająca dziecko u Fra Filippa zamiera sama w sobie, jej promienie nie świecą. U Angelica staje się ona świetlnem źródłem grupy, a pośrednio-przetworzeniem nowej wartości malarskiej na środek wydobycia i wzmożenia wyrazu, tak często potem przesadzony w epoce późnego renesansu i baroku.

Ostatnim fragmentem, który mógł powstać niezawodnie pod delikatnem dotknięciem dłoni starego mistrza, była „Ucieczka do Egiptu”. Dłoń żadnego z uczniów, ani pomocników nie była zdolna oddać przedziwnej słodyczy w twarzy Marji, niczyja umiejętność - tak wypieścić barwnych szat i ich miękkich świetlnych modulacji. Obok Angelica nie było malarza, któryby z tak rasowym instynktem umiał wydobyć eurytmję w ruchu, a w podziale przestrzeni był tak blizki rytmice płaszczyzn z najpiękniejszych płaskorzeźb ówczesnej sztuki rzeźbiarskiej - Jacomo della Quercia czy Donatella. W pozycjach i pochyleniach Józefa czy Marji odczuwa się trwającą i współmierną czynność. Ich ruch, jednym pulsem wiedziony, tłumaczy grupę i tworzy treść obrazu.

Jest to wśród odrodzeniowego dorobku Angelica obraz najwytworniejszy. Nie uległy jeszcze przewadze elementu architektonicznego, nacechowany naiwnością w rysunku, a sentymentem i głębią w wyrazie Marji, jest on klasycznym, monumentalnym wyrazem malarskiego stylu Angelica. Kolor lazuru i bronzu w niedościgalnie delikatnem modelowaniu światłocieniowem charakteryzuje jego barwność; eurytmja w układzie postaci - jego kompozycję; a poetycka i malarska synteza z życia - jego ujęcie opowieści biblijnej.

Opierając się na tych cechach jego sztuki dostrzec możemy, że poprzez surowość obcych barw przebija kompozycja Angelica jeszcze w pierwszych czterech scenach z panneaux, następujących po pracach Baldovinettiego. Dwie pierwsze opowieści - „Przebudzenie Łazarza” i „Wjazd do Jerozolimy”, są powtórzeniem scen znanych. Malowane ręką naśladowcy, dysharmonijne w barwach i bezwartościowe w rysunku twarzy „Umywanie nóg”, jest w koncepcji odmienne od scen podobnych, istniejących w sztuce. Duchem obrazu jest tu nie Chrystus, który, klęcząc wśród apostołów, obmywa ich nagie stopy, lecz jasny krużganek klasztorny, gdzie ponad długie podcienia, nad ściany w szarym cieniu i nad czerwony dach wypływa lazurowy obraz nieba, przecięty ciemnym cyprysem. Tylko poeta i brat klasztorny, czujący sentyment nieba, widzianego z poza małych okien celi klasztornej, mógł dać taką koncepcję obrazu. Dlatego tutaj jeszcze przypuścić można kompozycję Angelica.

I we fragmencie sąsiednim - w „Św. Komunji”, wnętrze zanurzone w głębokie cienie niebieskie i zielone, jakiemi wydobyta jest głębia w „Circoncisione”, każe przypuścić, że Angelico i tu pewne części samodzielnie malował.

W scenach dalszych postacie nadmiernie wydłużone, ostra barwność, nieskładna opowieść i ciągłe posługiwanie się wzorami z fresków klasztornych św. Marka, wskazują na wyłączną już pracę pomocników.

Angelico nie wykończył i tej pracy, gdy wyjechał z powrotem do Rzymu.

Formy renesansowe w sztuce Angelica

Gdy po trzyletnim pobycie we Fiesole, mnich powrócił na dwór papieski, Watykan żył w rozkwicie panowania Mikołaja V-ego.

Już wiedziano, że ten niski, szczupły i blady papież, wytworny w ubiorze i w ruchach, miłujący mądre myśli i piękne księgi, szaty tkane złotem i mitry lśniące od sardoniksów, chryzolitów i beryli, pragnął monumentalnem bogactwem ksiąg i dzieł sztuki podnieść splendor i potęgę papieskiego dworu, powrócić piękno i powagę Rzymowi.

Kształcony mądrą myślą florenckich uczonych, których dysput słuchał za lat młodych u stóp starego Pałacu, niedawny bibljotekarz Koźmy Medyceusza, kopiujący z zamiłowaniem stare manuskrypty, humanista szczerem sercem wierzący w piękno i siłę ksiąg - kazał z energją przekładać na język ojczysty dzieła antyczne, odnajdywane za dni jego. Bibljoteka watykańska zaczynała przerastać najbujniejsze marzenia florenckich bibljofilów. „Gdy jeszcze niedawno papieże i książęta posyłali w świat daleki po groby i kości świętych na wagę złota je płacąc”, to za dni Mikołaja V-go witano z radością „dobywanych z pod kurzu klasztornych bibljotek poetów Rzymu i przyjmowano wygnanych z klasztorów bizantyńskich poetów Grecji”. (Gregorovius).

Papież, pojmujący materjalną potęgę budowli monumentalnych dla religji, artysta, lubiący przepych, a razem mecenas w stylu starego Medyceusza - Mikołaj V chciał imię swoje i majestat papieski utrwalić w najpierwszych budowlach ówczesnego Rzymu: w nowej bazylice św. Piotra i w nowym, dumnie obmyślanym pałacu watykańskim. Idee jego miały stać się podwaliną największych zamierzeń klasycznych papieży-mecenasów. W dumnej wyobraźni papieskiej rósł Rzym nowy, niby dolne miasto, a jego górnem zamczyskiem, panującem siłą i duchem, miał być Watykan, schodzący długiemi arkadami kolumien ku Tybrowi i ku miastu.

Rzym, stary, rozbity i zrujnowany, płakany łzami tych, którzy odczuli ciepłą krwią bijące życie dawnych Rzymian, pozostał kopalnią marmurów. Wzrastał Rzym nowy, rwący się do nowej potęgi, do odrodzin, które aż po nasze czasy będą tworzyć nowe miasto papieży i królów.

Myśl papieża czuła całe miasto w sobie, ogarniała je i pragnęła niem rządzić, pragnęła związać je w jedną zamkniętą ostoję chrześcijaństwa. Dlatego papież kazał odnawiać dziesiątki kościołów rozrzuconych po całem mieście, wzmacniać zrujnowane bramy i mury miejskie. „Dzieła papieży szesnastego wieku mają w sobie coś fragmentarycznego, Mikołaj V chciał zmienić oblicze Rzymu” powiada słusznie Müntz.

Wykonawcami idei papieskich mieli być trzej toskańczycy - architekt i humanista Leo Battista Alberti, rzeźbiarz i architekt Bernardo Rosellino i budowniczy Watykanu, Antonio da Firenze.

Odnowiony pałac zdobili najpierwsi mistrze epoki - Piero della Francesca, Andrea del Castagno, Fra Giovanni da Fiesole i wielu, wielu innych.

Duch więc nowej twórczości rządził Rzymem, a w pałacu watykańskim panował przepych dworów renesansu, kiedy pod długiemi arkadami sal wracał do pracy w skromnym białym habicie - stary mnich z Fiesole.

I wpływ nowego smaku z taką siłą wparł się w ostatnie formy starca, że z uległością bezwolną poddały się one dworskim obyczajom Watykanu, zatracając ostatnie ślady dawnej sztuki. Mistrz odczuł, że pracuje w prywatnem „studio” człowieka wytwornego i wykwint dworu przeniósł do swych fresków. Na poły w logicznym rozwoju ostatniej syntezy z form nieopanowanych, a napoły pod niezawodną presją papieża, wydobywał w nowych dziełach już tylko estetyczne wartości dekoracji - staranny rysunek, pięknie zdobioną monumentalną architekturę, bogato i cyzelersko ozdobione szaty, złocenia, będące teraz wyrazem nie świętości, ale przepychu. Zanikł nietylko zachwyt lub religijność, lecz nawet proste dążenie do jasnej opowieści.

Treścią dolnych fresków „studio” był żywot św. Wawrzyńca. Dwa ostatnie akty opowieści, naszkicowane przed opuszczeniem Rzymu, wykończyli po części uczniowie. W scenie męczeństwa postacie zarysowane mocnemi linjami, dobre w ostrych ruchach ciało męczennika, prawidłowe w skrócie posągi rzymskie, w niszę ściany wprawione, wskazują, że Angelico pracy tej samodzielnie nie wykończył. Fresk „Święty Wawrzyniec przed Cezarem", przypominający w układzie dawne Madonny a nadewszystko Madonnę, malowaną w czasie ostatniego pobytu we Florencji: „Madonna dei Frati al Bosco”, wykończył częściowo własnoręcznie, poczem rozpoczął trzy nowe fragmenty.

Ich treść i formę kształtowało nowe życie Watykanu - sale wsparte na szeregach pięknych kolumien, świta duchownych i pańskie przyjęcia na dworze papieża, lubiącego dworskość królewską i ceremonje, lśniące od złota i drogich kamieni - wazy złote i srebrne, krzyże nasadzane barwnemi kamieniami, szaty bogato haftowane złotem.

I opowieść „Wyświęcenie św. Wawrzyńca przez Sykstusa V” jest obrazem ceremonji papieskiej, jest sceną reprezentacyjną, podpatrzoną w życiu Mikołaja V-go, którego portret dojrzeć można w postaci Sykstusa.

Na tle wielkiej sali, wspartej na galerji kolumien korynckich, siedzi w głębokiem krześle strojnie ubrany papież w otoczeniu duchownych. U stóp jego klęczy Wawrzyniec w sukniach, jak papieskie, zdobnych. Niema w tym akcie nuty religijnej. Niema w nim innej woli prócz chęci wydobycia wszystkich atrybutów lśniącej sceny dworskiej: przepychu sali, bogatej mitry papieskiej, świty, błyszczącej haftami szat. W „Oddawaniu skarbów” treść obrazowi daje tylko mocna architektura, zdobna w rzeźbione ornamenty i przepych sukien papieskich. Nikt tu nie pojmie, że ów ze wschodniem bogactwem ubrany duchowny - to święty Sykstus, prowadzony do więzienia i na męczeństwo, nikt nie odczuje słów Voragine’a „I kazał Decjusz wrzucić go do więzienia, by się wyrzekł Chrystusa i skarbiec wydał. Wawrzyniec, idąc za mistrzem Sykstusem, wołał: „Ojcze, dokąd idziesz bez syna? Kapłanie, dokąd idziesz bez Twojego sługi?” I święty Sykstus mu odrzekł: „Nie myśl, synu, że opuszczam Ciebie. Musisz znieść jeszcze ciężkie walki za wiarę Chrystusową. Za trzy dni odnajdziesz mnie w niebie”. I oddał mu skarbiec Filipa, polecając rozdać go kościołowi i biednym”. Nie słychać tu słów Złotej Legendy, nie można odczytać opowieści, jak we freskach górnych. Zapomniał o niej Angelico. I zabłąkane tu wspomnienie jego rodzimego sentymentu - ów za kratami furty ukryty szmat trawy zielonej - ginie pod ciężarem architektury, monumentalizmu i strójności.

Nawet w tej, jedynej tu scenie, która w Angelicu winna była rozbudzić echa dawnej miłości - w „Rozdawaniu jałmużny”, niema nut innych ponad realizm i dekoracyjność. Potężny portal renesansowy, daleko wgłąb odchodzące galerje kolumien, piękne suknie świętego i nędzarze, ślepcy i kulawi, skupieni u wrót pańskiej świątyni - oto jedyne piękno nowego dzieła. Pełna pokory opowieść Voragine’a o tem, jak święty dniem i nocą odszukiwał nędzarzy, i pociechę i złoto niósł do ich domów, zanikła zapomniana. Gdy we fresku Masaccia święty Piotr rozdawał jałmużnę biednym, to szedł pośród nich, jak równy między równymi, tylko wewnętrzna wyniosłość oczu i gestu różniła go od nich. Wawrzyniec Angelica wydaje się pośród kalek, niby dostojny pan u pałacowych progów rozdający jałmużnę.

Nowa sztuka pochłaniała Angelica i z niedawnego ekstatyka wiary czyniła renesansowego interpretatora żywota świętych, który sceny biblijne przetwarza na portrety otaczającego go życia. Było to ostateczne bankructwo duchowe starca: indywidualność straciła wszelką siłę samoobrony. Tworzyły już tylko doskonalące się formy.

Trzeba przypomnieć sobie, jaką mozolną drogę przechodziła twórczość tego człowieka, zanim zdołała zrozumieć i wydobyć zagłębioną przestrzeń i ustawić w niej ludzi, by pojąć nieustającą siłę dążenia, jaka komponowała te freski.

Zaledwie przed kilku laty w tej samej sali ponad sceną wyświęcenia Wawrzyńca malował Angelico opowieść podobną - św. Piotr nadawał święcenia św. Stefanowi. Tam, w górnym fresku, architektura była tylko obrazem kościoła, płaskiem, obojętnem tłem opowieści. W dolnym fresku Angelico ujmuje budowę architektoniczną z innego punktu widzenia. Nie rysuje budowy, jakoby w przecięciu, lecz w perspektywicznem zagłębieniu i jej wartością przestrzenną wydobywa wrażenie głębi z obrazu, przetwarza płaszczyznę ściany na halę na kolumnach wspartą. Ten sposób ujęcia budowy architektonicznej stanowi ogólną cechę ostatnich trzech fresków i odróżnia je zasadniczo od „Sądu” i „Męczeństwa Wawrzyńca”, fragmentów malowanych w czasie pierwszego pobytu w Rzymie. We fresku górnym, zaledwie przed czterema laty malowanym, szereg apostołów stał twardo u bocznej nawy kościelnej, niby szereg postaci malarsko zbytecznych, narracyjnie tylko potrzebnych. Dziś, artysta, który w małych obrazkach ze Sportellów dał już pierwsze próby wnętrz oświetlonych i umiejętnie w nich ludzi grupował, wpoił tu całą grupę w głąb sali w sposób prosty, jasny i uplastyczniający ideę: księża i prałaci ustawieni wokół papieża, u kolumien i za tronem, dają nowe wykreślenie głębi i uplastyczniają scenę środkową. Gdy, wreszcie, na górnym fresku święci Piotr i Stefan byli dla jasności narracji odsunięci w bok ku ołtarzowi i, jako wartość konstrukcyjna, zanikali w szeregu innych postaci, tu - Papież i u stóp jego klęczący święty tworzą ideowe i konstrukcyjne osierdzie obrazu.

To odrębne, nawskroś monumentalne, ujęcie kompozycji - przetworzenie jej na zagłębioną i zamkniętą przestrzeń, której wyrazem jest każda postać, każdy gest i każdy filar i całkowicie dekoracyjne jej traktowanie, nowe więc opanowanie narracji przez formę par excellence renesansową były nowemi wartościami dolnego fresku. Blizki już mistrzom quattrocenta przez renesansowe ujęcie opowieści, Angelico przyłączył się do nich i dekoracyjnością nowych form.

Reprezentatywność nawskroś dekoracyjnie ujętego fresku nie niszczyła już żywotności, jak ongi w wielkiem „Ukrzyżowaniu” klasztornem. Była oparta na odrębnem życiu odrębnej epoki, dlatego realnie prawdziwa.

Tak samo były traktowane dwa pozostałe freski. Idea, przeczuta już w predelli kortońskiej, doszła poprzez wszystkie walki i odmiany - przez zdjęcie z Krzyża z San Marco, przez Ukrzyżowanie klasztorne i przez postać Chrystusa na górze Tabor - do wyrazu najistotniej monumentalnego w scenie „Rozdawania Jałmużny przez św. Wawrzyńca”.

Podobne porównanie form fresku „Rozdawanie jałmużny przez św. Wawrzyńca” z sąsiednim freskiem „Św. Wawrzyniec przed Imperatorem” potwierdziłoby przypuszczenie wypowiedziane już poprzednio, że fresk przedstawiający Wawrzyńca przed Imperatorem powstać musiał za pierwszej epoki rzymskiej.

Choć pomyślane przez Angelica, nie wszystkie te freski były przez niego wykonane. Siedemdziesięcioletni mistrz mądremi oczami starca patrzał na nowe wartości i wcielał je do swoich dzieł. Lecz ich wykończyć nie mógł, czy nie umiał. I z uśmiechem człowieka, który ideom młodych sprzyja, bo wierzy, że wszelki mocny powiew ducha ma u podstaw nowe świętości, ten mnich, tyle pokorny i w wierze zatopiony, umiał oddać lwią część pracy młodym pomocnikom, by piękna dzieł nie zatracić.

Miał wówczas obok siebie wpośród licznych pomocników Benozza Gozzoli, człowieka już przeszło trzydziestoletniego, samodzielnego twórcę fresków w kościołach „Montefalco” i „Santa Rosa” w Viterbo. Gozzoli był głównym pomocnikiem przy wykonywaniu fresków w Rzymie. Błędnem jest jednak mniemanie, że freski te samodzielnie komponował. Freski jego z Montefalco, malowane w czasie ostatniego pobytu Angelica we Florencji, więc w przerwie między pierwszą, a drugą epoką rzymską, były w układzie niewolniczem naśladownictwem kompozycji żywota św. Stefana. Jest w nich ta sama dążność do wydobycia jedni opowieściowej dwóch fragmentów w jedną ramę ujętych, lecz brak im artystycznego umiaru Angelica, brak intuicyjnego odczucia prawdy, prostoty i zwartości w kompozycji. W „Narodzinach św. Franciszka” z kościoła św. Franciszka w Montefalco stajenka traktowana jest, niby otwarta komnata realistycznie narysowanego domu, na jego zewnętrznych schodach Matka Franciszka przyjmuje zwiastowanie i pozdrowienie pielgrzyma, który z głębi ulicy podchodzi do schodów. Charakter połączenia dwóch scen jest tu utrzymany ściśle i logicznie w stylu Angelica. Gdzieindziej, we fragmencie opowiadającym „Sen Papieża" i „Potwierdzenie Reguły", pilaster, podtrzymujący pułap otwartej komnaty papieskiej, przecina fasadę całego gmachu i niszczy wrażenie rzeczywistości, rozrywa kompozycję w sposób naiwny, pozbawiony zrozumienia idei łączności, panujących we freskach w „studio". W traktowaniu sklepienia kościelnego Gozzoli nie zdobywa się ani na pomysł, ani na postać własną, kopjuje figury ze sklepienia z Rzymu. Odrębnej renesansowej kompozycji Gozzoli nie stworzył. Układów tak zwartych, tak w sobie zamkniętych, by żadna postać nie wychodziła po za linję ramy, nie znał i nigdy nie pojął aż po freski pizańskie. Rozpierzchłość jego fresków ratowały tylko wesołe tony noweli. Ani w Montefalco, ani w Viterbo, ani w predellach do watykańskiego obrazu „Madonna che da la Cintola a San Tomaso", więc w żadnej z dotychczasowych prac, Gozzoli nie wydobywał głębi przez szereg kolumien wspierających hale czy galerje kościelne. W fantazji Angelica tak traktowane głębie, w bezradności technicznej raczej pomyślane niż wykonane, żyły już od lat dawnych np. w predelli do Zwiastowania z Kortony lub w predelli do Koronacji z Louvre’u (Zjawienie się apostołów przed św. Dominikiem). Wniosek stąd prosty i jasny, że mistrz, który perspektywę pojmował i cenił, komponował freski samodzielnie i dawał kartony do nich. Potem, jak to czynili często mistrze renesansu, malował twarze, dłonie, nieraz całą postać, tu i owdzie dotknięciem pendzla wydobywał te harmonje barw, jakich pragnął.

Przypuszczenie więc niektórych badaczy, że freski te są niemal samodzielną pracą Gozzolego, musi upaść.

Fra Angelico: Kazanie Śgo Stefana. Śty Stefan przed papieżem. (Studio Mikołaja V-go, Watykan, Rzym.)
Fra Angelico: Kazanie Śgo Stefana. Śty Stefan przed papieżem. (Studio Mikołaja V-go, Watykan, Rzym.)

Gozzoli, kształcony za młodu w rzeźbiarskiej pracowni Ghibertiego, gdzie idea wydobycia głębi z płaszczyzn płaskorzeźby była zasadniczem zagadnieniem, rozwijanem wówczas z niedościgłą doskonałością w dziełach Ghibertiego i w padewskich rzeźbach Donatella, polubił brawurowe operowanie przezwyciężonemi zagadnieniami chwili. I we freskach z Montefalco i w barwnych predellach do „La Vergine che da la Cintola a S. Tomaso“ z pinakoteki Watykańskiej - Benozzo wprowadza elementy renesansowe dla wirtuozostwa ornamentu.

Należy porównać kolor, technikę i formy gzymsów, ornamentów czy pilastrów na tych predellach i na freskach z papieskiego studio, by poznać w nich tę samą dłoń. Angelico powierzał Gozzolemu wykonanie kolumien, fryzów, supraportów. Powierzał mu też często malowanie wielu postaci. Z cyzelerskiem umiłowaniem złotnika zdobi Gozzoli portale, pilastry, kolumny. Jego młodzieńczy wesoły humor nowelisty wprowadza żebraków, zebranych u wrót kościelnych, piękne twarze kobiece (młoda matka, wsparta o portal świątyni, gdzie św. Wawrzyniec jałmużnę rozdaje), dzieci, tulące się do matek, typem i strojem tak bardzo pokrewne typom z fresków w Montefalco. Dłoń jego poznać łatwo w traktowaniu postaci żołnierzy („Oddawanie skarbów św. Wawrzyńcowi"), w traktowaniu ich zbroji wykończonych z nadmierną starannością, w złotych haftach szat papieskich. Gozzoli pomagał mistrzowi, wprowadzał do jego opowieści motywy swojej młodzieńczej realistycznej fantazji, rozweselał powagę starca i wspierał jego braki techniczne nową wiedzą, lecz nowej myśli kompozytorskiej dziełom nie dawał.

Renesansowa idea kompozycji, pragnienie form nowych i duchowi czasu współmiernych, były wewnętrzną własnością mądrego starca. Tragedją jego twórczości, a nadewszystko ostatnich lat pracy było, że pragnienia jego wybiegały dalej, niż jego techniczne możliwości.

Młodością idei przeszedł on wielu współczesnych mu malarzy. Ani rówieśnicy wraz z nim wychowani w formach trecenta, w rozwoju swoim idący nowemi drogami, ani ci z pośród nich, którzy od pierwszych dni pracy uwolnili się od martwoty epigonów, by przejść ku nowatorom, ani młodzi mistrze, urodzeni w początkach nowego wieku, nie umieli odczuć formy fresku, która miała stać się najbardziej typową dla późnego quattrocenta, z tak nieomylną intuicją, z jaką odczuł ją Angelico w trzech ostatnich freskach Studio. Traktowanie całej płaszczyzny fresku, jako zamkniętej budowy architektonicznej i przetworzenie jej, już od ram poczynając, na galerję kolumien, zbliżyło go do generacji malarzy, dla których wydobycie głębi, przezwyciężone, jako problem formy, miało stać się jedynie wartością dekoracyjną, dla których arkady kolumien były wyrazem przepychu, a nie pomocniczą częścią konstrukcji. Dlatego to późny artysta quattrocenta, Melozzo da Forli, mógł oprzeć swe nawskroś reprezentacyjne dzieło z pinakoteki watykańskiej na rzymskim fresku Angelica „Sykstus nadający Święcenie Wawrzyńcowi”.

Niesłusznem więc wydaje się mniemanie, że Angelico był człowiekiem o myśli absolutnie zapóźnionej. Wychowany w zastygłej atmosferze kostniejącego trecenta, zbliżył się do nowych idei z ufnością, lecz bez przygotowania. Mocną była w nim tradycja wyniesiona z młodzieńczych nawyków. Hodowana sztucznie w zamknięciu klasztornem, z trudnością ustępowała pod naporem nowatorskich dążeń. Angelico przezwyciężał siebie, odrzucał tradycję i zbliżał się do nowych idei o tyle, o ile mógł zbliżać się do nich artysta i mnich zarazem, tkwiący korzeniami i wiary i sztuki w średniowieczu. Był on malarzem o zapóźnionych formach, które skrępowane u podstaw przez epigonizm ostatnich lat trecenta, nie umiały nigdy pozbyć się niezaradności prymitywa. Lecz sztuka jego szła nieustannie i nieumęczenie naprzód. Należy porównać dwa dzieła jego - predellę do Madonny fiesolańskiej, obraz z lat najwcześniejszych, oparty o tradycyjną kompozycję mas, i ostatni fresk ze Studio papieskiego, dzieło oparte na monumentalnej budowie dekoracyjnej, by ogarnąć olbrzymią drogę, jaką przeszedł ten pozornie niezaradny, „przesłodzony” mnich. Ten niezwykły przeskok w ciągu ostatnich dwudziestu lat życia wykazuje, jak nie pospolitą była w nim świeżość i młodość rozwoju, i jak odrębną i silną była jego nigdy nie zaprzeczająca siebie indywidualność.

Vasari, który postacie artystów lubi otaczać legendą niezwykłości, określa charakter Fra Giovanniego w słowach następujących: „Był Fra Giovanni człowiekiem prostym i w obyczajach swoich nabożnym: i było dowodem jego prostoty, że gdy Papież Mikołaj V pragnął go ugościć, mnich wzdragał się jeść mięso bez zezwolenia swojego przeora, nie bacząc na autorytet papieski. Unikał wszelkich spraw świeckich, a w czystości i nabożeństwie żyjąc, był tak wielkim przyjacielem biednych, że myślę, że dusza jego jest dzisiaj w niebie. Kształcił się bezustannie w malarstwie i nie chciał malować rzeczy innych, jak święte. Mógł był być bogatym, ale nie dbał o to; a nawet mawiał zwykle, że prawdziwem bogactwem nie jest nic innego, jak tylko przestawanie na małem. Mógł wielu rozkazywać, a nie chciał, mówiąc, że mniejszy ma trud i łatwiej błędu uniknie, kto innemu ma być posłuszny. Mógł był dojść do dostojeństw pośród braci i poza klasztorem, a lekceważył to sobie, twierdząc, że nie szuka innych dostojeństw, jak tylko, by piekła uniknąć i zbliżyć się do raju. Był ludzki i skromny, a w niewinności żyjąc, sideł życia unikał. Mawiał często, iż kto sztukę malarską uprawia, ten musi mieć spokój i żyć bez tych myśli, a kto maluje obrazy z Chrystusem, ten z Chrystusem musi być zawsze. Nie widzieli go bracia nigdy w gniewie, co tak wielką jest rzeczą, że wydaje mi się to prawie niemożliwe do uwierzenia: miał tylko we zwyczaju uśmiechać się łagodnie, napominając przyjaciół. Z uprzejmością nie do wiary każdemu, ktoby poszukiwał dzieł jego, odpowiadał, że je zrobi i jeśli przeor się zgodzi, on przyrzeczenia dotrzyma. Wreszcie - był ten nigdy nie dość chwalony ojciec we wszystkich swoich dziełach pokorny i skromny, a w malowidłach swoich sprawny i pobożny. I święci, których malował, mają więcej podobieństwa do świętych, niż święci jakiegokolwiek innego mistrza. Miał we zwyczaju nie poprawiać ani nie przerabiać żadnego swojego obrazu, lecz pozostawiać je takiemi, jak wyszły za pierwszym razem, wierzył bowiem (tak sam mawiał), że taka była wola Boga. Opowiadają niektórzy, że Fra Giovanni nie brał do rąk pendzli, nie pomodliwszy się przedtem. Nie zrobił nigdy krucyfiksu, by go łzami nie oblał".

Może słowa te są istotnie tylko legendą. Lecz jest w nich jakaś głęboka prawda, która nam i charakter i twórczość Fra Giovanniego wyjaśnia. Był on człowiekiem obyczajów prostych, a twórcą równym innym artystom, widzącym w sztuce posłannictwo, które spełniać należy z najwyższą doskonałością. I tylko wewnętrzna łagodność uśmiechu, która każdej barwie nadawała pieszczotliwą miękkość toskańskich pejzażów, każdej dłoni dobroć gestu, a każdym oczom marzące zadumanie poety, przesłaniała oczom widzów jego niezawodną wartość mistrza odrodzenia. Przechodnie muzeów i kościołów, pamiętający słodycz w wyrazach postaci Angelica, nie dostrzegają ile wzniosłej powagi było w tym człowieku, który dla każdego swego uczucia z lat młodzieńczych umiał odnaleźć w latach męskich wyraz monumentalnej dostojności.

keyboard_arrow_up