検索オプション 検索オプション

Doskonalenie zasadniczych wartości - Monumentalizm kompozycji i zgłębienie wyrazu


Rok 1436. Jeszcze słychać ostatnie głosy wydziedziczonego giottyzmu. Spaczone formy przechodzą z ołtarza na ołtarz, ze ściany na ścianę, a wspierane nieraz powiewem, idącym od nowych tchnień młodzieńczej Florencji, wyszlachetniają się w wysmukłą postać Parri Spinellego, w finezyjną rytmikę i kolorowość Giovanniego del Ponte - i znowu zapadają w senną jałowość agonji.

Wesoły ożywczy ruch rozsiada się nad Arnem. Młodzież podejmuje nowe zagadnienia z radością i pasją. Wiedza humanistów poczyna ogarniać sztukę. Zamiast martwych formuł Cenniniego powstają mądre, na badaniu życia oparte księgi Albertiego. Ghiberti pisze swoje komentarze, w których zamyka całą ówczesną wiedzę o Grecji, pisze swój życiorys, pierwszą autobiografię wieku. Cicha duma i samowiedza własnej siły przenikają do cel uczonych zakonników, do komnat mędrców świeckich, do sklepów majstrów, z pozoru i obyczaju rzemieślników, z twórczości - pierwszych mistrzów sztuki rzeźbiarskiej i malarskiej w epoce młodego odrodzenia.

W pracowni Ghibertiego od sześciu lat idzie praca nad drugiemi drzwiami do Baptisterium. Płaskorzeźbna technika odnajduje coraz to nowe plany i zagłębienia, podstawy przyszłych dzieł padewskich Donatella, sztuki cyzelerskiej wytwornego seicenta, czy dni naszych jeszcze.

Powraca z Wenecji Uccello. Maluje swoje pyszne walki z pod San Romano i narzuca sztuce skróty kadłubów końskich, walczących rycerzy, pik w piersi wymierzonych, ciał walących się z koni, jako nowy problemat. Poraz pierwszy z zagadnienia formy czyni najwyższe jej piękno i tworzy fundament nowej wiedzy w sztuce, który stanie się pasją Mantegni, umiłowaniem Signorellego, wyrazem tragizmu dla Michała Anioła.

Już gdzieś wśród botteg Florencji tworzy potężna siła Castagnii, rubaszna i brutalna, drwiąca z trecentyzmu i z klasycznych powiewów, fizyczną mocą rewolucjonizmu chłopskiego rozwalająca wszelką zaporę narzuconą wolnej fantazji człowieka silnego. Castagno szuka życia, nie realizmu, lecz życia. Odnajduje je i naprzekór wszelkim tęsknotom klasycznym, podkreśla w nim brzydotę, jako wyraz różnorodności, jako wyraz rozrzutnego bogactwa natury.

Zagadnienie formy, problemat w sztuce, wchodzą w krew rewolucyjnych florentczyków.

Po pierwszych zwycięstwach realizmu Donatello szuka zgody wewnętrznej między przesadnym naturalizmem, a helleńskiem zapatrzeniem chwili, szuka linji klasycznej dla ascetycznych ciał obydwóch swoich postaci Jana Chrzciciela, dziecka i mężczyzny. Pozostawia ascetyzm - ścięgna i kości z pod suchej skóry widoczne, ciało chude i wycieńczone, szaty ze skóry wielbłądziej. Lecz brzydoty ani nie przesadza, ani nie podkreśla, owszem, zcisza ją, by nie psuła harmonji. Chce grecką linją spokoju i obcej mu wytworności uszlachetnić bezkształt ciała zdeformowanego przez ascezę. I nowym prądom posłuszny, odlewa w bronzie pierwszy posąg greckim wpływom uległy - „Dawida" - ów prototyp posągu Michała Anioła, aż wreszcie na chórze katedry florenckiej rzeźbi taneczny korowód nagich dzieci pod arkadą finezyjnych kolumien. I, jak to bywa w okresach najwyższych wzmożeń duchowego życia, wszystkie przejawy myśli stają się, niby oddzielne akordy, genjuszem chwili w jedną harmonję zebrane. Tak było w tych latach wieku: sztuka Donatella była doskonałym wyrazem chwili, w której humanizm zwyciężał i odrzucił średniowiecze, wyniósł Grecję ponad Rzym i szedł prostą drogą ku utworzeniu Akademji Platońskiej.

Jeśli za pierwszych lat wieku nowe dążenia były własnością tylko niewielu, to dziś ogarnęły one całą Florencję, zakradły się na dwór Eugenjusza IV, wówczas nad Arnem mieszkającego, a z dworem papieża przeniosły się do Rzymu. Gdy w końcu XIV wieku w celi Marsigliego zbierali się tylko uczeni i ich uczniowie, to w latach 1421-1430 w tymże klasztorze S-to Spirito wokół uczonych mnichów augustjanów, mistrza Girolamo z Pizy i mistrza Vangelisty, kupiła się cała świecka i duchowna inteligencja Florencji. Gdy w roku 1405 dysputa przechodziła nieraz z zamkniętych cel i komnat na plac publiczny, to treścią rozmów na Piazza dei Signori sotto tettoia dei Pisani były insynuacje, inwektywy i kalumnje. Dziś dysputy publiczne ściągały pod tenże portyk Pizańczyków lub pod pałac Podesty poważnych słuchaczy i ciekawych z pośród wszystkich klas społeczeństwa. Tam to, u stóp starego Pałacu, można było widzieć nieraz, jak, w piękne szaty lazurowe przybrany, w otoczeniu dwu ludzi w białych sukniach i księżych biretach, zajeżdżał na mule, by rozmów uczonych słuchać, ów Tomasz ze Sarzany, z wielkiej wiedzy i pięknych dysput słynny później papież Mikołaj V, w którego prywatnem „studio” miał pracować Angelico.

Dysputa była duchem nowego życia, miłość do antycznego świata jej treścią. Dysputowano na placach publicznych, w klasztorze S-ta Maria Novella, gdzie papież zamieszkał, w mieszkaniu antykwarza i bibliofila Nicolò Nicoli, u młodego mędrca Manettiego, wreszcie - i tu najchętniej - w celi uczonego zakonnika klasztoru degli Angeli - Ambrogia Traversari. Tu zbierali się dysput chętni nietylko słynni erudyci chwili; w środowisku tych ludzi, których cnotą była nie bezpośrednia twórczość, lecz tylko wiedza i jej umiłowanie, można było spotkać wybitnych mężów pierwszych rodzin miasta, a pośród nich wszechwładnego już Koźmę Medyceusza.

Jego obecność nadaje tym zebraniom charakter specyficzny. Nie był to bowiem tylko mecenas sztuki, czy wiedzy, lecz najistotniejszy człowiek chwili. Poznać jego życie, to znaczy poznać ducha ówczesnej Florencji, i na tem polega jego wielkość.

Wszechwładny pan miasta, niszczący wrogów bez litości i upamiętania, przyjaciel ludu, siłą własnego sprytu opierający się możnej plutokracji, bankier potęgi wszechświatowej, typowy bourgeois, pozbawiony wytworności i arystokratyzmu - tęskni do odrodzenia kultury greckiej, do Akademji platońskiej.

Przyjaciel Leonarda z Arezzo, Traversariego czy Nicolà, „myślą zwrócony do rzeczy wielkich“ słucha wykładów w szkole Rossiego, poznaje język grecki, odwiedza dysputy uczonych, wychowuje Marsiglia Ficina, owego Platona uczt wawrzyńcowych, skupuje bibliotekę dzieł Grecji i Rzymu - a jednocześnie spędza częste wieczory w celi Św. Antoniego, buduje klasztor św. Marka, odnawia i buduje kościoły wzdłuż całych Włoch, każe pisać i iluminować księgi święte i do Jerozolimy wysyła pieniądze na odnowę kościołów. Przyjaciel Donatella, któremu poleca wykonanie klasycznych medaljonów do ozdobienia pałacu, coraz to zwraca się do mnicha z San Marco po obrazy ołtarzowe, pełne skruchy i nabożeństwa.

I ten człowiek, religijny i pełen bojaźni Bożej, żyjący „nietylko dla siebie lecz dla służby Bogu i ojczyźnie", który przed śmiercią czyta z Marsigliem Ficino księgę Platona o „Jedynej podstawie rzeczy i dobrze najwyższem", ten człowiek był najdoskonalszym wyrazem chwili, w której miłość do kolumny i poezji greckiej stawała się u bogatej i mieszczańsko burżuazyjnej Florencji silniejszą nad umiłowania religijne.

Życie wiary z początku wieku zamierało. Rozpoczął się rozkład średniowiecza. Między Giovannim Dominicim a Girolamem Savonarolą leżała ziemia świętości z dnia na dzień bardziej jałowiejąca. Jak w sztuce Angelica dwie formy walczyły o prawa bytu, a wypierany trecentyzm ustępował bezsilny, tak samo w życiu epoki duch średniowiecza, choć upadał, to bronił się jeszcze, ostatnim wysiłkiem wpijał się w życie, by je odebrać łupieżcom dawnych świętości i nie dostrzegał, jak ulega zwyciężony.

I tylko za ścianami klasztoru św. Marka, niby w zamkniętej cieplarni, chodowały się jeszcze dwa przejawy życia, dla tej epoki już egzotyczne - mądra dobroć św. Antoniego i ekstatyczna poezja Angelica.

W zacisznym klasztorze, budowanym aż u samych murów miasta, w miękkim cieniu libańskiego cedru, w dnie upalne chłodzącego, a we wietrzne noce zimowe smutnie jęczącego gałęziami, zaszły dziwne zmiany w sztuce Angelica. Tu twórczość jego doszła do ostatecznego samookreślenia i tu zaczęła się gubić.

Jeszcze klasztor nie był może ukończony i stały tylko dolne jego mury, gdy na żądanie Koźmy Medyceusza Angelico rozpoczął na wielkiej ścianie sali Kapituły dzieło, gloryfikujące jego zakon. Treść z natury i celu reprezentatywna miała być wpojona w opowieść o Ukrzyżowaniu Chrystusa.

Olbrzymia ściana żądała człowieka o potężnym zmyśle monumentalizmu. Monumentalność, pojęta, jako plastyczny wyraz wielkiej płaszczyzny w malarstwie, rzeźbie czy architekturze, była obca talentowi mnicha. Rozumiał ją. Pojmował, że fresk tak wielki poza wszelką wartością ideową, duchową czy konstrukcyjną, które zamykają kompozycję obrazu, winien, jako dekoracja, posiadać organiczną łączność z płaszczyzną ściany i jej kształtem. Spostrzegł, że wszelka postać związana treścią, ale zbyteczna malarsko, wprowadza nieład, gdy oderwani ideowo ludzie-dekoracje mogą wzmóc całość jedni. Nie umiał tak jednak postaciami rządzić. Przywykły do przestrzeni niewielkich a tematów nawskróś narracyjnych, nie reprezentatywnych, podjął się pracy ponad własną siłę: pragnął zwalczyć dekorację wielkiej ściany w chwili, kiedy sztuka quattrocenta nowych wzorów nie stworzyła jeszcze. Śladami trecenta idąc, dzieliła ścianę na małe płaszczyzny i często wewnątrz jednej ramy łączyła różne opowieści. Malowali tak i Masolino i Masaccio. Przykłady wielkich Ukrzyżowań na ścianach refektarzy kościelnych były manierycznem powtórzeniem dzieł znanych jeszcze z kościoła w Asyżu (nprz. Gerini w S-ta Felicità we Florencji lub w San Francesco w Prato itd.) Angelico nie umiał już ulegać przedawnionej tradycji, stał zdala od epigonów.

W Zdjęciu z krzyża, obrazie w stosunku do tej ściany niewielkim, grupa zebrana wokół Chrystusa zapanowała nad całością. Tu, na płaszczyźnie, którą opanowaćby mogły tylko wyrafinowane harmonje mas i linji z dni mądrego cinquecenta, musiały zostać bez znaczenia dominujący gest czy grupa nadająca ton. Należało szukać innego rozwiązania. Pragnąc wydobyć ścianę, jako jedną zamkniętą całość, Angelico pozostawił jednolity obraz Ukrzyżowanego, lecz strukturę jego podzielił na dwie części. Dał w niej dwa punkty widzenia, czyli dwie kompozycje. Ich odrębność zaznaczył pozornie przez tło: ukrzyżowanych uwypuklił na tle purpurowem, gdy świętych zebrał na paśmie szarem. W część górną, stanowiącą wraz z łukiem obramienia kształt tympanonu, wkomponował równocześnie i symetrycznie, niby intarsje dekoratywne, trzy ukrzyżowane ciała. Złączone ze sobą miarowem, niemal rytmicznem rozwarciem ramion, wrysowane z uwzględnieniem wygięcia łuku, są one doskonałem uplastycznieniem płaszczyzny - najprostszem i elementarnem. Pozostają jednak oderwane od fresku dolnego. Angelico, jakgdyby zapomniał o Ukrzyżowanym, traktował dolną część obrazu jako oddzielną kompozycję. Poprzez krzyż Chrystusa podzielił ją na dwie części. Świętych po prawej stronie złączył przez szereg wyraźnych wzajem przecinających się kątów. Dają one twardą monotonję, lecz jednocześnie wewnętrzną symetrję i konieczność, wyznaczają bowiem miejsca w sposób logiczny, konstrukcyjnie absolutny. Nie można usunąć ani jednej postaci, by nie zniszczyć zwartości masy. Grupy po stronie lewej ułożył swobodniej i zróżnicował. Tuż za ostatnim krzyżem, niby jedna architektonicznie tłumacząca się figura-stoją święci Jan Chrzciciel i Stefan, związani ze sobą przez postać klęczącego Marka. Pozostały za nimi kąt wypełniają w sposób zrozumiały Koźma i Damian. Między dwa krzyże - Chrystusa i łotra - wprawione są, niby serce dzieła, płaczące Marje wraz ze św. Janem, jedyna tu grupa, której budowa tłumaczy się przez życie. Ułożona tą samą siłą logiki, jaka tworzyła najbardziej zwarte grupy epoki, środkowa i pozornie centralizująca grupa ta jest bezsilna, jako motyw łączni. Wszystkim więc grupom dolnej części, tłumaczącym się jako poszczególne oddzielne układy, brak zarysu koordynującego, brak linijnej jedni kompozycji. Pozbawione przytem dekoracyjnej lub architektonicznej łączni z górną częścią obrazu, nie dają wraz z ciałami ukrzyżowanych plastycznego całokształtu ściany.

Reprezentatywny cel zniszczył żywotność układu, nie wnosząc cech monumentalizmu.

Gdy wszelkie sposoby nadania dziełu jedności zawiodły, pozostał środek jedyny - operowanie wyrazami twarzy, majsterstwem, które w podwórcu klasztornem doszło do najwyższych objawień intuicji i zwycięstw technicznych. W młodych dziełach, nie umiejąc odnaleźć różnorodnych wyrazów twarzy, Angelico był monotonny i sentymentalny. Gdy poznał głębiej mowę oczu ludzkich, dawał twarze piękne, lecz nie umiał zestrajać ich ze sobą w harmonijne rozmowy. Wówczas malował dobre głowy tam, gdzie nie krępowała go myśl o nawiązaniu jedni. Piękne są twarze świętych, wpuszczonych, niby inkrustacje, w ramy Madonny z Peruggii. Są one jednak jeszcze wyrazem nie pełni człowieka, ale jednego określonego stanu uczuć. Długo pozostaje tak pojmowana głowa charakterystyczna dla Angelica. Im dalej, tem częściej wysuwają się z pomiędzy nich ludzie zupełni, w życiu podpatrzeni, jak naprzykład w chórach koronacji z Louvre’u czy z Uffiziów. W „Zdjęciu z krzyża” są już zestrojeni w najwyższą harmonję mowy i rytmu. Aż wreszcie w klasztorze powstają twarze portretowe, traktowane niemal realistycznie, zawierające w sobie wszelkie potencyjnie leżące w człowieku możliwości życiowe.

Chwilami występuje wyjątkowe napięcie w skupieniu jednego uczucia. W supraporcie nad zakrystją widnieje głowa św. Piotra Męczennika, niby jeden skupiony wyraz milczenia, w odczuciu najbezpośredniejszy, w naiwności dziecięcy, a w absolutnym wyrazie zamierzenia monumentalny: święty przykłada palec do warg a oczami popiera ni to prośbę ni to nakaz ust. Nieco wgłąb podwórca, ponad drzwiami Ospizio, między dwojgiem braci zakonnych stoi Chrystus-pielgrzym, w którym mnichowie nie poznają Boga. Jest to postać najgłębiej prorocza i nieziemska - ma pogodny uśmiech człowieka, który życie i śmierć przejrzał, oczy mądre poznaniem: idąc ponad głowami tych, do których mówi, patrzą poza życie. Między oczami Jego i zakonników nawiązuje się rozmowa, której treść wykładają twarze braci. W twarzach tych niema już owego skupienia w wyrazie jednej idei, jakie istniało w głowie Piotra Męczennika czy w postaci Chrystusa-Pielgrzyma. Dwaj ci zakonnicy stanowią pierwsze w sztuce Angelica głowy portretowe żywe, oddane w spokoju, bez przesady w wyrazie jakiegokolwiek uczucia. Ich gesty treściwe i rytmiczne podnoszą niepospolitą jasność w wyrazach ich twarzy.

Rozporządzając więc tak wielkim darem oddawania stanów duszy ludzkiej, Angelico próbował zgarnąć rozpierzchłe części Ukrzyżowania przez zebranie wszystkich wyrazów twarzy w jedną ogarniającą harmonję. Chciał stworzyć fluid, który, płynąc od rąk i oczu rozmodlonych, niby pieśń chóralna, napełni bólem całą ścianę fresku. Ileż tajemnic ludzkich musiał zgłębić ten prosty i pozornie naiwny mnich, by oddać tyle stanów duszy ludzkiej - zachwyt pokorny i pobożną zadumę, ekstatyczne poddanie się, modlitwę, współczucie i litość, głęboką i mądrą myśl, wreszcie ból i bezsiłę. Wszystkie wyrazy doprowadził tu do najwyższej doskonałości, dla ówczesnej sztuki prawie niedościgłej, a w głowach św. Ambrożego i Tomasza z Akwinu dał portrety, w światłocieniowej plastyce, w realiźmie ujęcia i żywotności wyrazu mocniejsze od głów Masaccia, Masolina, Uccella czy Fra Filippa Lippi. W bolesnej postaci Marji - więc w wyrazie uczucia tak bardzo mu obcego - dał najprawdziwszą, najbardziej żywą Matkę Bolesną całej swojej sztuki.

Fra Angelico: Zwiastowanie. (San Marco, Florencja).
Fra Angelico: Zwiastowanie. (San Marco, Florencja).

Postać Marji miała być ośrodkowym koncentrującym punktem dolnej kompozycji. Zebrana wokół niej grupa jasna i mocna w budowie, harmonjami szmaragdu, bronzu i lapis-lazuli przywołująca na pamięć barwność dawnych dni, żywa głębokim obrazem współczucia, a skupiona tyleż przez logikę budowy, ile przez ból i życie - bliska była istotnie tym, którzy otaczali ciało Chrystusa w „Zdjęciu z krzyża”. A jednak nie posiadała ich wartości dominującej. Zdaje się, że Angelicowi zabrakło tej mądrości kompozycyjnej, która pozwoliłaby mu ułożyć stany duchowe w akcję stopniowo wzmagających się napięć i załamać ją na wyrazie najsilniejszym - tu na grupie Marji. (Tak była pomyślana postać Chrystusa i najbliżej jej stojący na fresku Masaccia z kaplicy Brancaccich w „Groszu Czynszowym”). Dlatego grupa otaczająca Marję pozostaje jak inne - jedną z szeregu. Nadto, przez zupełne oderwanie dolnej części fresku od ukrzyżowanych zagubił Angelico jedyny motyw, który mógł być organicznem osierdziem dzieła: skupienie w okół ciała Chrystusa. Ludzie tego fresku stanowią nie kompozycję, ale niezwiązany szereg, zharmonizowani - nie dają jedni.

I tylko w rzadkich chwilach półzmierzchu, w dnie ciche i szare łączą się ich głosy w cichy fluid pieśni, który opływa ciało Chrystusa, a widzów ogarnia głęboką serdeczną ekstazą.

Nową zdobyczą Angelica w tym fresku było oddanie wyrazu nietylko przez oczy i dłonie, lecz i przez układ całego człowieka. Niestety - bezsiła w rządzeniu już tak pojętemi wyrazami pokazała, że uczucie czy nastrój, mocne na małych płaszczyznach, nie mogły być więcej wartością zamienną linijnej budowy monumentalnej. Echa z Asyżu musiały zamilknąć. Myśl analizująca zwyciężała ostatecznie bezradność uczuć w sztuce, jak humanizm niszczył w życiu ostatnie odrośle średniowiecza. Wiara niemocna, by związać naród cały, oderwana od życia, przeniesiona w zacisze klasztorne, zakwitała trudno i rzadko, zakwitała najwyższym wysiłkiem w pustelniach dusz, zdolnych do ekstazy. Każdy nowy wysiłek zostawiał długie dni wyczerpania. A dzieło sztuki, mocne duchem średniowiecza, mogło powstać tylko w rzadkich chwilach tych najmocniejszych napięć.

Ostatnie dzieła tych chwil cieplarnianych miał dać Angelico w celach klasztornych.

Ekstaza religijna w formie malarskiej

Życie w nowym, zacisznym i pięknym klasztorze, obrazy malowane bezpośrednio na ścianach zamkniętych małych cel, w których rozmodleni mnichowie mieli spędzać długie godziny samotnych rozmów z Bogiem - to życie nowe i praca odrębna, mogły odurzać aromatem ascezy, jakim oddychają cele klasztorne.

Cisza małych cel klasztornych może w duszach młodych rozbudzić tęsknotę do odepchniętej świeckości, dusze dojrzałe prowadzi do stanów ekstazy, trzeba tylko wsłuchać się w nią, poddać się jej, jak narkotykowi.

Tak czynił, zdaje się, nieraz Angelico. Był to jego nałóg twórczy - owo zwoływanie kontemplacji przez podnietę idącą od ciszy i rozmodlenia. Ale był to ostatni bodziec i schron dla jego dawnej sztuki. Człowiek dojrzały nie mógł już czerpać z łatwych podniet młodzieńczych. Ich źródło - radosny zachwyt Bogiem i życiem - już wyschło. Spokojna modlitewność wzrosła do medytacji, a w drodze pogłębień doszła do patosu, do ekstazy, do aktów czy wzruszeń najbardziej wyczerpujących. I tam, gdzie kończyła się ekstaza, zaczynała się pustka uczuć. A twórczość żądała podpory. Wówczas, w przerwie między stanami najwyższych wzmożeń duchowych, sztuka Angelica, pozbawiona wszelkich innych zasobów wewnętrznych, poczęła odnajdować jedyny fundament pracy w nowych zdobyczach renesansu. I w górnych celach klasztoru przeszła przez trzy fazy rozwoju: chwile ascetycznej prostoty, chwile ekstazy i chwile poddania się formom renesansu. Okresy te szły obok siebie współrzędnie. Porządek więc, w jakim tu następują po sobie obrazy, o latach ich powstawania nie rozstrzyga.

Przechodnia klasztoru wita już na schodach, wiodących do cel, „Zwiastowanie” z pierwszego korytarza. Jest ciche i szare. Jasne wirydarze Zwiastowania z Kortony, marmurem wykładane posadzki, brokatele i złotogłów znikły. Zamiast pióropuszów, złoceń i barw, panuje szarość klasztorna. Pod niskiem sklepieniem podsieni o podłodze szarej, kamiennej, w głębi półciemnej celi widać zakratowane okno. Madonna siedzi na niskim zydlu. Przed nią klęczy anioł. W grube szaty są ubrani oboje i tylko gdzieniegdzie lśnią zatarte złocenia sukni anioła. Dawny układ pozostał w koncepcji jeszcze nietknięty, ale zmienił się nastrój obrazu. Prostota zastąpiła przepych. Była to chwila ciszy po radosnem barwnem upojeniu.

I w nowem „Zwiastowaniu” z celi trzeciej, prostota przechodzi w zupełną ascezę formy - jako koncepcja, barwa, czy nastrój. Jakgdyby przez puryfikację samotni oczyszczone, powstaje „Zwiastowanie” odmienne, skupione. Radością objawienia biła jasność z dawnych dzieł, kiedy w tanecznym rytmie anioł zestępował młody, a ona - Madonna - w pochyleniu wstydliwej pokory, czy zachwytu przyjmowała pozdrowienie „Ave Maria, Gratia plena”. Było w nich wspomnienie Simona Martini, niezapomniane jeszcze we fresku z pierwszego korytarza. W maleńkiej celi powstaje nowy układ, nowe wyrazy i rytm nowy. Zanikają tu wszelkie atrybuty, powstałe pod wpływem Giovanniego Dominici - niema postaci Adama i Ewy, niema już kwietnych ogrodów. Koncepcja jest prostsza, układ odmienny, przedziwnie harmonijny. Znikły wirydarze czy półcienie, pozostała już tylko szara głębia sklepień. Współrzędnie do zasadniczego łuku, tworzącego górne uramienie obrazu, idzie półkolem wiązanie sklepień w architekturze fresku, tak, że linja uramienia będąca jakgdyby zarysem pierwszego łuku, łączy organicznie architektonikę przestrzeni z ramą obrazu. Niema tu drugich planów i tylko roztopiona szarość barwy u góry ciemniejszej, u dołu corazto przezroczystszej, daje wrażenie długich półciemnych korytarzy. Jak jawa ledwie ziemska, powstaje w otoczu tych głębi biało-szary anioł w sukniach prostych, mniszych i pochyla Madonnę na kolana. W prostą mniszą kapicę przybrana, przyjmuje Madonna pozdrowienie anielskie - pełnem miłości poddaniem się, bez dawnej wstydliwości, bez zamyślenia czy zachwytu. Tę prostotę i szczerość widzenia wzmaga spokojny, łagodny rytm dzieła. W zwiastowaniu z Kortony brakło współdźwięku rytmicznego. Tu rytm zespala nietylko wzajem obie postacie, lecz spaja je z całym obrazem w łagodną harmonję linij. Anioł i Madonna zestawieni tak, że ciałami odpowiadają kolumienkom czy ścianom wnętrza, zaś pochyleniami głów - jego wiązaniom, łączą się z pół-łukami sklepień i z ramą obrazu w całokształt o doskonałym dekoracyjnym wyrazie płaszczyzny. I ta harmonja rytmu i układu i szarość dzieła wzmaga jego spokój. Z obrazu wieje tajemnica, jaką jest wiara dusz prostych.

Zacisze fresku i jego asceza były pierwszemi prądami uświadamiającej się idei i nowej formy. Wmyślanie się w żywot Chrystusa zawiodło artystę poza ascezę - w mistycyzm i ekstazę. Mistycyzm, jako naturalny przejaw duszy, pogrążonej w kontemplacji, może być oparty na wierze w każdego Boga. Jedynym i koniecznym atrybutem jego jest wola i umiejętność zupełnie biernego poddania się przez miłość, absolutnego zespolenia z objektem wiary. Czem dla panteisty jest natura - tem dla Angelica był Bóg. Jego mistycyzm był dlań tem, czem dla poetów Polski był mesjanizm. Nietylko u poetów, lecz u pisarzy i malarzy najbardziej realnych i ziemskich można często dostrzec, że, wpatrzeni długo w pewien punkt życia, przenikają jego rzeczywistość i poczynają dostrzegać pochodzenie rzeczy ze świata leżącego poza sferą poznania. Badanie czy myśli wiodą ich poza granice prawdy dościgalnej, aż do przeczuć mistycyzmu.

Angelico miał drogę krótszą do przebycia. Od dzieciństwa miłujący nadewszystko Chrystusa i wpatrzony w Niego, odkrył w postaci Jego, zwykle schematycznie i naśladowniczo idealizowanej, odrębną, niematerjalną Jego zaziemskość - i jej istotę przetransponował na wartość malarską.

Była to chwila najwyższego uświadomienia się w nim i zakonnika i poety i malarza. Jeżeli renesans jest istotnie, jak mówi Berenson „tą falą w życiu ludzkości, która z każdego człowieka wyłuskiwała jego najistotniejszą indywidualność”, to Angelico był w tych dziełach doskonałym typem epoki.

Już w pierwszym, zdaje się, fresku, malowanym w górnym klasztorze, w „Noli me tangere” z pierwszej celi klasztornej, tematem obrazu było oddanie tej chwili, gdy Chrystus, jako jawa, ukazuje się Magdalenie. Wówczas w umyśle Angelica nie ukształtowała się jeszcze forma malarskiej transpozycji nowej myśli. Rozumiał on dopiero, że wizja winna być jasna i lotna, lecz nie przeszedł jeszcze przez samodzielność z celi trzeciej, nie przetwarzał opowieści biblijnej, zjawę pojmował w życiu, w słońcu, w pejzażu. Kiedy w „Noli me tangere” w ciemnej krypcie Asyżu, jakiś giottysta pragnął wydobyć zaziemskość przez promienie, bijące od białej szaty Chrystusa i przez płynących nad nim aniołów, to symbol zawiódł. Był zrozumiałym dla myśli, lecz martwy dla odczucia. Żywy głos Magdaleny był silniejszy od boskości Chrystusa: na tle zimnych, szarych skał jej ostre przegięcie głowy i pleców, patetycznie wyrzucone ramiona, dłonie, w których zda się rozpływać utęskniona mara, były tragicznym krzykiem życia, zagłuszającym wszelką inną nutę koncepcji. W celi klasztornej słychać szept nieziemski. Gdy biała postać Chrystusa, ledwie stopami ziemi dotykając, sunie ponad słoneczną polaną zieleni i kwiatów i w miękkiem pochyleniu łagodnie odgarnia wyciągnięte w zachwyceniu ramiona Magdaleny - to w ruchu tych dwojga, w finezji rytmu ich pochyleń, w zwiewności postaci Chrystusa i słonecznym nastroju pejzażu, odczuć już można wizyjność obrazu. Lecz jest to jeszcze dzieło żywe pięknem dawnych dni. Tu radość wiary odnajduje wyraz w obrazie radosnego życia. Jego doskonałością jest poezja ziemi.

Dopiero wspomniane już „Zwiastowanie” z celi trzeciej zrywa z koncepcjami dawnemi, wprowadza ciszę poezji klasztornej, niematerjalność zjawy. I w umyśle artysty, który w młodych latach (w „Śmierci Marji” z San Marco) usymbolizował nieziemskość Chrystusa przez potrójne przeciwstawienie lazuru (więc przez samo zestawienie barw) uświadomiła się idea transpozycji wizji i boskości na wartości malarskie: na harmonję tonów jednej białej barwy i monumentalność gestu i rytmu, poparte irrealnością otoczenia.

I w celi szóstej, we fresku „Chrystus na górze Tabor”, Angelico usunął wszelkie oznaki życia realnego. Pozostał tylko ledwie zarysowany cokół skalisty, na którym stoi Chrystus. Płaszczyzny nie zagłębił, nie przetworzył jej na żywą opowieść, odrzucił pejzaż i architekturę, całą pracę dematerializacji ściany pozostawił potędze wizji. Opierając się tylko na białej barwie, wydobył monumentalną w zarysie, białą postać Chrystusa z tła wielkiej, białej mandorli i jej kształtu nie oznaczył żadną linją, tylko otoczył ją złotawo-żółtym pyłem, jakby rozproszoną światłością dalszą. Wokół niej, tuż u ram i stóp fresku, ustawił świętych, niby mocne w kształtach i kolorach wartości życia. Ich szaty barwne uplastyczniają nadziemską białość tuniki Chrystusa i mandorli, ich ruchy silne, ostre - spokój gestu Chrystusa. W rozkrzyżowaniu jego rąk, w linji opadającej z ramienia tuniki, w układzie i rytmie ciała panuje wyniosła powaga greckiego posągu. Z fresku bije siła gestu i jasności, lecz wydobyta w nim jest raczej monumentalność, niż wizyjność.

W „Koronacji Marji” - opowieści od dzieciństwa umiłowanej - unoszą się już zawrotne zapachy ekstazy. Zanika powaga poprzedniego fresku. Człowiek kochający łagodne harmonje kolorów, odnajduje jedwabistą subtelność białej barwy, pieści się nią i szuka w niej tych walorów, jakie mu dawały dawne harmonje różnorodnych kolorów. Wszystko, czem lśni biały kolor skrzących szronów porannych jaśnieje w tej celi, aż drga w niej aromatyczna srebrzystość białych szat i smug świetlnych, niby obłok słońcem nagle prześwietlony, „Wiekuista perła" dantejska: ,,Tuman błyszczącej, gęstej, zbitej bieli / Skrzący, jak klejnot w poświacie słonecznej”.

Fale promieni, rozpylone w różowe i zielone smugi świetlne, uwite z nich dwie białe postacie i na ich falach święci półmartwo klęczący - oto treść obrazu. Zanikły ostatnie łącznie z życiem realnem - ustawieni martwo w geście i symetrji święci nie wnoszą nawet jego tchnienia. Przepych Koronacji z San Marco, realizm jej z Louvre’u, wszystkie niedawne zdobycze zostały tu przetransponowane na szereg walorów białej barwy. Są one wnętrzem dzieła i jego wyrazem stokroć silniejszym, niż złoto i barwność dawnych dzieł, czy ich chóry lśniące i pięknie rzezane trony - nadają bowiem opowieści cechy żywej zjawy.

Nierealność zjawiska, trudną do nawiązania z nim wewnętrznego kontaktu, zbliża do nas radość oczu, kiedy wchłaniają owe rytmiczne srebrno-szare fale. I kiedy ukryta w cieniu celi mowa twarzy wrażenia ani nie podnosi ani też nie obniża, to wzmaga je wytworna rytmika ruchów płynnych, tłomaczy łagodny spokój pochyleń, będących obrazem aktu boskiej Koronacji.

Przechodzień, stojący w tej celi o porze jesiennej, kiedy na podwórcu skrzypią gałęzie starego cedru, a w pustych korytarzach nie słychać niczyich kroków, pozna wyobraźnię artysty, który tworzył w pół-śnie zachwytów mistycznych.

Dzieło to było najwyższym wyrazem duchowych i malarskich możliwości Angelica - i ostatnim etapem sztuki chrześcijańskiej. Angelico ubezcieleśnił formę, zdematerjalizował ciało, wyniósł ducha ponad kształt. Bez świadomej celowości - stanął na przeciwnym biegunie sztuki greckiej, na ostatnim szczeblu sztuki przedświtowej. Gdy w sztuce pierwszych artystów uczucie tylko kształtowało cielesność, to tu ją przezwyciężyło. I jeżeli asceza była najistotniejszym aktem odrębności chrześcijanizmu od pogańskiej radości życiowej, to dzieło sztuki, w którem forma taje w religijnym zachwycie, taje, bo jej istotą jest jej rozwiewność, staje się niezawodnym wyrazem rdzennej odrębności sztuki z przedświtu od sztuki greckiej. Chrystus i Marja z „Koronacji" z celi klasztornej są, jako forma malarska, tem dla sztuki przedświtowej Włoch, czem bogowie Skopasa dla rzeźby greckiej.

Gdy Angelico malował najsubtelniejsze dzieło swojej sztuki religijnej - w północnej Padwie, na ołtarzu świętego Antoniego, powstawała bolesna, aż brutalna w tragiźmie i rozpaczy, „Pietà" Donatella, niby najboleśniejsze dzieło ówczesnej sztuki chrześcijańskiej Włoch.

Kompozycja dwóch ostatnich fresków była nawskroś podporządkowana zasadniczej linji ich kształtu. Postacie świętych, odsunięte ku bocznym i dolnym ramom, wprawione między mandorlę i uramienie, odpowiadały w zupełności zarysom głównej postaci i dawały wraz z niemi nieco formalną, lecz jasną dekorację płaszczyzny.

W celach ościennych malował Angelico freski bliskie ideą, lecz już nie wykonaniem. Była w nich myśl medytacji, lecz nie było jej obrazu. Takim był fresk z celi siódmej „Naigrawanie". Koncepcja tego fresku bywa zwykle opacznie pojmowana. Jest tam obok Chrystusa, siedzącego na fałszywym tronie, głowa, której usta plują w twarz Chrystusowi, dalej - ręka wzniesiona do uderzenia, inna, która pałką cierniowy ból wzmaga. Niektórzy historycy sztuki i esteci widzą w tym obrazie symbole przejęte ze sztuki trecenta i, zarzucając mnichowi naśladownictwo, przypisują mu skwapliwie małą „Pietà" z Akademji florenckiej. Jest to przypuszczenie błędne. Angelico ani w jednem dziele nie posługiwał się symbolami, ale mówił przez obrazy z życia zaczerpnięte; nie komponował nigdy na jednej, w ramy ujętej, płaszczyźnie kilku lub choćby dwóch odrębnych scen, ani też nie dał dzieła, któreby było wyrazem uczuć ze sobą sprzecznych. Dlatego obraz, gdzie leżą obok siebie w jednej płaszczyźnie „Pocałunek Judasza", „Piłatowe rąk umywanie", „Naigrawanie" i. t. p. - nie mógł być jego dziełem. We fresku klasztornym trzy sceny są obrazem jednej akcji w jednym momencie oddanej. Nie są one symbolem, lecz częściowym obrazem medytacji: w chwili kontemplacji jednolitego aktu męczeństwa, powstawały w wyobraźni - postać Chrystusa i narzędzia bólu, zaś zaginęły zbyteczne postacie oprawców. Jest to moment psychologiczny często przeżywany we śnie, kiedy zamiast całego obrazu, widzi się tylko jego fragmenty, dla istnienia snu absolutnie niezbędne. W ten sam sposób ujmuje swój opis znęcania się nad Chrystusem Pseudo Bonaventura w „Medytacjach". Opisuje Chrystusa, a potem opowiada męczenie i wyszydzanie: „jeden go dopada, drugi chwyta, inny go wiąże, inny w twarz mu pluje, inny w tę, inny w drugą stronę ciągnie, inny go pyta, a inny wyszydza, inny oczy wiąże, a inny policzkuje i t. d." i tu na oprawców jednym tylko słowem „allius" - inny - wskazuje. Podobny moment częściowego oddania obrazu można było spostrzec u Angelica w scenie przedstawiającej „Chrystusa na górze Tabor" z celi szóstej, gdzie po bokach fresku widnieją same tylko głowy Mojżesza i Eliasza, gdy ciała ich ukryte są, jak gdyby za świetlnemi falami. We fresku więc z celi 7-mej, w scenie „Naigrawania", moment wizyjny, jakkolwiek zrozumiały, nie posiada już niezawodnej siły z cel poprzednich. Fresk ten, który przez niezaprzeczony wyraz medytacji w postaci siedzącego u stóp tronu św. Dominika należećby winien do epoki tu omawianej, jest w wykonaniu rzeczowem, w kompozycji i technicznem wykończeniu bardziej realny i dokładny, i dlatego stoi już na rubieży nowej epoki, w której poczynania renesansowe przetworzą doszczętnie dotychczasową sztukę Angelica. Podobnie ujęty fresk z celi ósmej, bliski „Koronacji" i „Taborowi", „Zmartwychwstanie Chrystusa", jest tak przemalowany, iż tu omawiany być nie może.

W dziełach tego okresu wypowiedział Angelico najgłębsze, lecz zarazem ostatnie swe przeżycia religijne, i wyczerpany uległ bezbronnie nowym prądom w sztuce, mającym już niepodzielnie rządzić formami jego, aż do ostatnich dni jego życia.

keyboard_arrow_up