検索オプション 検索オプション

Secesya w zakresie formy


Potworność kształtów i pobieżność form, dochodząca niekiedy do zupełnego tych ostatnich zaniku, stanowią wybitne znamię utworów nowoczesnego malarstwa i rzeźby. Secesyjni koryfeusze pędzla i dłuta, wypędziwszy z granic sztuki nietylko „piękno" tkwiące w harmonii kształtów, ale i „prawdę" stanowiącą wyraz prawdziwego życia, dają nam stale i niezmiennie zamiast żywego typu, najzwyklejszą karykaturę tak człowieka jak i otaczającej go przyrody. Już nie to co śmieszy, ale to co straszy i odpycha dreszczem wstrętu i odrazy, stanowi w zakresie formy całą wnętrzną siłę żywota w twórczości dzisiejszych malarzy i rzeźbiarzy. Wszystko co w sztuce wieków i narodów ciążyło klątwą klęsk i nieszczęść, przytłaczających życie ludzkie, wszystko co straszyło groźbą mąk, lub odrażało samą postacią i wyrazem, wszystko to zajmuje wyłączne i panujące dziś stanowisko w sztuce. Ze szczególniejszem upodobaniem uprawiane są mięszane formy ludzkie i zwierzęce. W pierwszej linii idzie zapożyczony ze starożytnego Egiptu Sfinks, a za nim kobiece postacie o tułowiach przechodzących w kształt tygrysa lub węża, ulatujące na skrzydłach nietoperzowych. „Wampiry" o kobiecych głowach i zwisających piersiach, a obok tego ze sztuki greckiej wciągnięte w ten inwentarz głowa Meduzy, wściekłe oblicza Erynij, ze sztuki zaś średniowiecznej wszystkie potwory i dziwolągi, mieszczone na północnych ścianach romańskich i gotyckich kościołów w tem przeświadczeniu, że północ jest siedliskiem złych duchów, a wreszcie postacie wiedźm i upiorów lub kościotrupy z niedogniłymi mięśniami, oto cały zasób, całe bogactwo form, jakiem rozporządza nowoczesne malarstwo i rzeźba. 

Kościste ręce wiedźmy, rozczochrana głowa furyi, wybiegłe na wierzch oczy upiora, szczerzące się szyderczym śmiechem zęby kościotrupa, to najwyższa potęga „wyrazu" w dzisiejszych utworach pędzla i dłuta.

Zgroza przejmuje, gdy się pomyśli, w jakim duchu wyrobią się pojęcia i smak estetyczny przyszłego społeczeństwa, złożonego z pokoleń wychowanych na podobnych wzorach i jaką rasę ludzi zbiegiem czasu wydadzą matki polskie wpatrzone na każdym kroku w potworne formy idących w tym duchu arcydzieł. Pamiętam na naszej wystawie malowidła, a nawet mieliśmy zbiorową wystawę rzeźb, które walczyły o palmę pierwszeństwa z patalogicznymi potworami, przechowywanymi w słojach muzeów anatomicznych, a na które powinien był być surowo wzbronionym wstęp dla młodych mężatek.

Ktokolwiek nie jest porwany wszechwładną falą mody, ten widzi jasno, że jeżeli panujący w sztuce kierunek potrwa dłużej i będzie szedł crescendo, to ze względu na zdrowie publiczne, będzie musiała wkroczyć w sferę sztuki policya sanitarna, bo psychiatria będzie miała do zanotowania nową kategoryę samobójstw i obłąkań, powstałych na tle wpływów wywieranych przez nowoczesną sztukę. A cały ten zasób form określony powyżej przezemnie - a nikt mi nie zdoła zaprzeczyć, że zgodny z rzeczywistością - ujęty jest stale i niezmiennie przez mogący doprowadzić do rozpaczy swoją monotonnością, nudny i jednostajny kontur japoński.

Tym konturem posługuje się stale i wyłącznie i malarstwo krajobrazowe, rysując nim wszystko, niebo i ziemię, obłoki i skały, lekkie chmurki na błękicie i świeżo zoraną ziemię, twarde głazy lub kamienie i lotne fale jeziora. Dzięki też tej chorobliwej manierze, która epidemicznie ogarnęła artystów w Europie, traktowany w ten sposób krajobraz przedstawia często plątaninę linij, przypominającą tak charakterystycznie zwoje konserwowanego w spirytusie solitera, vulgo tasiemca. W tych to tak mile i ponętnie wpadających w oko zwojach, toną wszystkie piękności naszej ojczystej ziemi, opiewane tak genialnie przez Mickiewicza w „Panu Tadeuszu", iskrzące się barwami kwiatów i rozpiętych tęcz na niebie w poematach i tragedyach Słowackiego, malowane tak po prostu i serdecznie, a tak wdzięcznie i obrazowo w pieśniach Pola, Syrokomli, Lenartowicza i tylu innych poetów i powieściopisarzy naszych. Dzisiaj z tego wszystkiego nie pozostało nic, społeczeństwo musi patrzeć na wdzięki swojej rodzinnej ziemi przez japońskie okulary. Tego wymaga postęp i to jest najnowsza i najwyższa jego zdobycz. Kto patrzy na Polskę polskiemi oczyma, temu się dostaje tytuł szowinisty i zacofańca.

Z kolei rzućmy okiem na rzeźbę. 

W rzeźbie, samo się przez się rozumie, kontur nie może odgrywać tej roli co w malarstwie, gdyż nie ma on tu znaczenia środka technicznego, rzeźba przeto jedynie w owym pijawkowo-tasiemcowym ruchu postaci lub w zgięciach zewnętrznych krawędzi form, przedstawia pokrewieństwo ze swoim protoplastą po mieczu, ale uderzająco za to podobną jest we wszystkich rysach swoich do babci Karykatury po kądzieli. Rzeźby w właściwem znaczeniu tego wyrazu, rzeźby bijącej potęgą kształtu i doskonałością formy, rzeźby takiej darmoby ktoś szukał dzisiaj w Europie, zeszła ona bowiem wprost na stanowisko tego, co dawniej nazywaliśmy szkicem. Szkicowość ta objawia się w trzech kierunkach, różniących się wprawdzie pomiędzy sobą sposobami modelowania, stojących wszakże w najbliższem ze sobą pokrewieństwie na punkcie rosnącego coraz bardziej zaniedbania i pobieżności form.

Pierwszy sposób, który możnaby nazwać „upiornym", polega na tworzeniu takich kształtów i nadaniu im takiego nastroju, na widok których uderza w nas to wrażenie, jakiego doświadczamy w chwili gdy z pod nóg naszych wyśliznie się niespodziewanie wąż lub wyskoczy ropucha. Rzeźba, która takiego uczucia nie wywołuje, nazywa się według mniemania dzisiejszych estetyków, rzeźbą bez wyrazu, a jej twórcę uważa się za pozbawionego talentu. Do pomienionej kategoryi należy również grupa rzeźb, które są zupełnie podobne do odkopanych w Pompei nieboszczyków, pokrytych chropawą skorupą zastygłej lawy.

Drugi sposób, który możnaby najwłaściwiej określić przymiotnikiem „zamulony", dąży do wydobycia przesadnej miękkości form i dając kształt człowieka, ukazuje go jak gdyby   przykrytego pewną warstwą mułu, a często taka rzeźba czyni wprost wrażenie ludzkiej postaci, podanej w majonezie. Zwykle pewne tylko fragmenta ludzkiego ciała bywają jako   tako podmodelowane, gdy reszta rozpływa się w jakiejś muskaninie, przechodzącej w wygładzoną powierzchnię czegoś nie dającego się określić.

Trzeci wreszcie sposób „odrzyskórny" stawia nam przed oczy odarte ze skóry, anatomiczne okazy ludzkiego ciała z całą twardością sterczących kości i obnażonych mięśni.

Taką jest rzeźba dzisiejsza, którą nam się każą zachwycać i rozkoszować, a która we wszystkich trzech wyżej pomienionych sposobach rzuca nam w oczy jakieś zmory i wywłoki, godzące w naszą wyobraźnię na podobieństwo owych przykrych i męczących widziadeł, tłoczących nasz umysł podczas odbierającej nam przytomność gorączki tyfoidalnej.

Nie będzie to z mojej strony przesadą, gdy powiem, że są rzeźby i malowidła, z któremi gdyby mnie zamknięto w jednym pokoju na przeciąg 24 godzin, ja wyszedłbym z tej kaźni obłąkany, a zwracam uwagę, że nie należę do natur miękkich, i po tem wszystkiem, co w mojem twardem życiu wytrzymałem, mogę powiedzieć bez przechwałek, że mam duszę rogatą i ciało nie mdlejące pod naciskiem lada jakich wrażeń.

Tak wygląda czarodziejstwo form, które wniosła do naszego malarstwa i rzeźby Secesya, form, dla których nowocześni estetycy mają tylko słowa pochwały i uwielbienia, i na sławę których znane nam z owych godów weselnych drużki, panny Reklama i Blaga, dmą w puzony urbi et orbi, zwołując na podobieństwo jarmarcznych heroldów, żądne wstrząsających wrażeń tłumy.

I to ma być sztuka polska, to ma być sztuka narodu, który nigdy w dziejach dla nikogo nie był straszydłem i który jest najwybitniejszym typem owej rasy Słowian, noszących gęśle zamiast mieczów, których dorodność podziwiał przed wiekami wychowany na wzorach klasycznej kultury cesarz Mauritius, tego plemienia Słowian, którzy według świadectwa kronikarzy odznaczali się pogodą umysłu i łagodnością obyczajów, którzy obchodzili święto wiosny, mieli gaje święte i źródła u stóp otoczonych kultem czci prastarych dębów wytryskające. Zaprawdę, patrząc na Secesyę, trudno wyobrazić sobie sztukę, któraby mogła być większem zaprzeczeniem indywidualnych znamion naszej krwi i rasy.

Z tych nowoczesnych utworów pędzla i dłuta zdaje się przezierać duch jakiegoś najzłośliwszego demona z piekieł, który wdziawszy na siebie łachmany Arlekina, urąga naszym świętościom, rzuca w twarz drwinami i obelgą naszej chwale, naszemu życiu i naszemu męczeństwu. Jeżeli to ma być oparta na głębokiem wniknięciu w duszę narodu nieubłagana satyra jego czynów, mająca nas pchnąć na nowe tory, to przyjrzyjmy się zblizka tym wiodącym nas w świetlaną przyszłość prorokom, wniknijmy nawzajem w ich dusze i czyny, i zastanówmy się poważnie, czy naprawdę nasza przeszłość, nasze tradycye i nasze ideały narodowe tak mało warte, że mamy je przekreślić na to, aby szukać wzorów   doskonałości dla nowych form przyszłego bytu w owem wzniosłem napięciu ducha, wypływającem z literackich libacyj kawiarnianych lub w owym nastroju zwyrodniałych uczt   malarskich wyprawianych w kościotrupio-upiornem przebraniu, przy boku pracownianych odalisek, w komnacie obitej kirem i ozdobionej trupiemi głowami, w owym nastroju kończącym się kradzieżą srebrników, popełnioną przez jedną z bohaterek, kompromitacyą natchnionych fundatorów przed kratkami sądowemi, jak tego świeży przykład mieliśmy w Krakowie.

I takim to ludziom, takim natchnieniom i formom ma ustąpić z drogi i utonąć w mgle zapomnienia sława tych mistrzów naszych, którzy władając w sztuce niezrównaną potęgą kształtu, odczuwali duszą i sercem, krwią i życiem całem chwałę minionych dziejów i męczeństwo doby współczesnej swego narodu.

Zaprawdę byłoby to straszne i potworne, gdyby ogół polski do tego stopnia stracił zmysły, iżby miał najcenniejsze perły swego ducha wymienić na poronione strzępy chorej wyobraźni.

keyboard_arrow_up